Z Maryją obok krzyża

Pozwólcie, że rozpocznę tę konferencję pewną opowieścią z czasów II wojny światowej. Wczoraj, czyli 14 czerwca, obchodziliśmy Narodowy Dzień Pamięci Polskich Ofiar Obozów Koncentracyjnych, a zarazem minęła 79. rocznica rozpoczęcia działalności obozu koncentracyjnego Auschwitz-Birkenau w Oświęcimiu. W pierwszą niedzielę grudnia 1943 roku na terenie obozu w Brzezince miało miejsce przedziwne wydarzenie. O poranku, po porannym apelu strażnicy przeszli po blokach obozu kobiecego i powiedzieli: „Komendant obozu postanowił okazać wam łaskę i dzisiaj możecie iść na Mszę Świętą do kościoła”. Nigdy wcześniej się cos takiego nie zdarzało. Kobiety uwierzyły. Dwieście z nich zgłosiło, że są chętne. Wyszły z baraków i ustawiono je piątkami na drodze prowadzącej dziś od Bramy Śmierci do pomnika upamiętniającego ofiary obozu. Do kościoła było stamtąd około cztery kilometry, więźniarki widziały z daleka wieżę kościoła Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny w Oświęcimiu.

Kobiety ruszyły w stronę bramy, ale nie uszły daleko, bo wkrótce strażnicy zatrzymali cały orszak, wyjaśniając, że to był tylko żart, a one za karę mają cały dzień stać pod gołym niebem. To była pierwsza niedziela grudnia, padał marznący deszcz. Strażnicy co chwilę kazali więźniarkom odliczać, sprawdzali obecność, chociaż to było tylko dwieście kobiet, ustawionych piątkami w szeregi. W końcu jakiś młody esesman powiedział: „Przecież chciałyście iść do kościoła, a w kościele się modli. No to na co czekacie? Na kolana!”. I one wszystkie padły na kolana na tej zamarzającej drodze obozowej. Któraś z nich, nie wiadomo która, cicho zaintonowała pieśń: „Pójdź do Jezusa, do niebios bram...”. Wkrótce melodię podchwyciły inne, klęczące najbliżej niej: „W Nim tylko szukać pociechy nam”. Za chwilę śpiewały wszystkie – dwieście kobiet, klęczących na lodowatej obozowej ulicy. Młody esesman, który sprowokował do tej modlitwy, przestraszył się skutków swojego żartu i pobiegł po kolegów, a ci wkrótce przybyli na miejsce. Słysząc kolejne wezwanie modlitwy: „Słuchaj, Jezu, jak Cię błaga lud, słuchaj, słuchaj, uczyń z nami cud”, rzucili się z psami i kijami w szeregi kobiet, okładając je, nakazując ciszę, ale one ostatkiem sił wyśpiewały: „Przemień, o Jezu, smutny ten czas, o Jezu, wspomóż nas”.

To był ich kościół. Te udręczone więźniarki wyobrażały sobie, że są w świątyni. Stały pod gołym niebem do wieczora, kiedy zagnano je z powrotem do baraków, z których wyszły rano. Czterdzieści lat temu niemal w dokładnie tym samym miejscu stanął ołtarz i na nim Ojciec Święty Jan Paweł II 7 czerwca 1979 roku odprawił Mszę Świętą, spełniając marzenie tych dwustu kobiet, które prosiły niegdyś: „Przemień, o Jezu, smutny ten czas, o Jezu, wspomóż nas”. Jan Paweł II powiedział podczas homilii, że nie mógł na to miejsce nie przybyć jako papież, i nazwał obóz „Golgotą XX wieku”.

Również i my w trakcie zakończonych wczoraj rekolekcji dla zelatorów Straży Honorowej Najświętszego Serca Pana Jezusa stanęliśmy na Golgocie. Wraz ze św. Janem Ewangelistą oczyma wyobraźni zobaczyliśmy, jak obok krzyża Jezusowego stały Jego Matka, Jej siostra Maria, żona Kleofasa, oraz Maria Magdalena. I usłyszeliśmy, że kiedy Jezus „ujrzał Matkę i stojącego obok Niej ucznia, którego miłował, rzekł do Matki: «Niewiasto, oto syn Twój». Następnie rzekł do ucznia: «Oto Matka twoja». I od tej godziny uczeń wziął Ją do siebie” (J 19,26-27). Przez te trzy dni rekolekcji mówiliśmy, że Matka stojąca obok krzyża jest dla nas najlepszą nauczycielką, pierwowzorem, przykładem i inspiracją. Pełnić straż honorową znaczy bowiem być przy Jezusie, obok Niego.

Ta historia zaczęła się dużo, dużo wcześniej, w szóstym dniu stworzenia świata, kiedy Pan Bóg przyprowadził do Adama różne stworzenia, ale w żadnym z nich pierwszy człowiek nie znalazł właściwej dla siebie pomocy. Dopiero kiedy Bóg uczynił niewiastę z jego boku, Adam powiedział: „Ta dopiero jest właściwą dla mnie pomocą, bo jest krwią z mojej krwi i ciałem z mego ciała” (por. Rdz 2,23). Niestety, jak pamiętamy, historia Adama i Ewy skończyła się dramatycznie – pierwsza niewiasta stała obok drzewa, na którym rosły owoce poznania dobra i zła. Zerwała jeden z nich i skosztowała, a wraz z nim spożyła śmieć. Przez swoją niewierność sprowadziła na człowieka śmierć i nieszczęście. Teraz jednak na Golgocie obok drzewa krzyża stoi Maryja, nowa Ewa, a na drzewie krzyża rośnie nowy Owoc. „Błogosławiony owoc żywota Twojego” (por. Łk 1,42) – tak powiedziała Matce Bożej Elżbieta w czasie nawiedzenia. Z kolei sam Jezus, Owoc na drzewie krzyża, powiedział wcześniej o sobie: „Kto spożywa moje Ciało i Krew moją pije, ma życie wieczne” (por. J 6,56). To, co Ewa straciła przez niewierność, Maryja odzyskała przez wiarę. Stała się dla nas znakiem pociechy i niezawodnej nadziei. Owoc, który spożyła stojąca obok rajskiego drzewa niewiasta, przyniósł śmierć, natomiast Owoc, który my zrywamy z drzewa krzyża, Ciało Jezusa, daje nam życie wieczne. To dlatego jak Maryja stajemy obok krzyża Chrystusowego, żeby czuwać przy Zbawicielu, wpatrywać się weń, słuchać Go tak jak Ona i zerwawszy ten Owoc, spożywać Go w Komunii Świętej i w ten sposób nakarmić duszę na życie wieczne.

Moi Drodzy, czy stojąca obok krzyża Maryja chciałaby nam coś powiedzieć i czegoś nas nauczyć? Myślę, że tak. Gdybyśmy się Jej dobrze przyjrzeli, przysłuchali, to wyjaśniłaby nam, co to znaczy być członkiem Straży Honorowej, co to znaczy naśladować Ją w kroczeniu za Jezusem. Przede wszystkim powiedziałaby nam: „Bądź człowiekiem”. Poeta Edward Stachura napisał kiedyś, że choć coraz więcej wkoło ludzi, o człowieka coraz trudniej. Rzeczywiście, żeby być owocnym, aktywnym, prawdziwym członkiem Straży Honorowej, najpierw trzeba zadbać o swoje człowieczeństwo. Pamiętam, jak ojciec duchowny w seminarium tłumaczył nam: „Najpierw musisz być człowiekiem, potem musisz być chrześcijaninem, a dopiero w trzeciej kolejności księdzem. Jak nie będziesz dobrym człowiekiem, nie będziesz dobrym człowiekiem Kościoła i nie będziesz dobrym księdzem”. Być człowiekiem to znaczy poznać siebie, dbać o siebie i – wreszcie – udoskonalać siebie, dążyć do poprawy. Być człowiekiem to znaczy stawać się coraz lepszym człowiekiem.

Warto poznać swoje słabości. To dlatego jako członkowie Straży Honorowej prowadzimy systematyczne życie duchowe, korzystamy z sakramentów świętych, ze spowiedzi. Warto również, by każdy z nas rozpoznał, w czym jest dobry, a w czym zły, w czym jest słaby, a w czym doskonały, jakie ma talenty, którymi może się przysłużyć parafii, wspólnocie strażowej, tak samo jak rodzinie, małżeństwu, dzieciom czy wnukom. W czym ja jestem dobry? W czym Pan Bóg powierzył mi stanie w Godzinie Obecności, zwłaszcza wówczas, kiedy przychodzi do mnie w drugim człowieku – w mężu, żonie, dziecku czy we wnuku? Bo przecież „cokolwiek uczyniliście jednemu z tych braci moich najmniejszych, Mnieście uczynili” (Mt 25,40). Poznając siebie, trzeba też zwalczać strach, uwierzyć w swoje możliwości. Podjąłem się strażowych zobowiązań? Dam radę z Bożą pomocą, wywiążę się, wypełnię moje śluby przed Panem. Nie braknie mi sił, jeśli tylko będę o nie prosił. Trzeba się też troszczyć o zdrowie ciała i o zdrowie duszy, bo to nasz obowiązek, jako że otrzymaliśmy samych siebie w darze od Pana Boga.

Stać obok krzyża Jezusa jak Maryja to znaczy także rozwijać się, udoskonalać, pielęgnować plany i marzenia, wciąż mieć głód wiedzy, być otwartym na poznanie Ewangelii, Dobrej Nowiny, zasłuchanym w głos Kościoła. Nie wolno nam mówić: „Wszystko już wiem, niczego nowego się nie dowiem. Po co chodzić na spotkania, na rekolekcje, na katechezę?”. Zawsze możemy więcej, bo człowiek do końca swoich dni się uczy, może się rozwinąć, dowiedzieć czegoś nowego. W ten sposób budujemy swoje przekonania. Popatrzmy, kto stoi obok krzyża Jezusa. Tylko Maryja i dwie niewiasty oraz umiłowany uczeń. Wszyscy inni odeszli. Nie spotkamy na Golgocie Piotra, Andrzeja, Jakuba i innych apostołów. Nie spotkamy niewidomego spod Jerycha ani Jaira, którego córkę Jezus przywrócił do życia. Nie ma ich tutaj. Może dlatego, że się wstydzą i boją przyznać do Jezusa, a miejsce egzekucji napawa odrazą, wstrętem i panicznym strachem. Maryja ma jednak odwagę. Ona nie ogląda się na innych, na to, co powiedzą, co Jej zrobią. Miej tak jak Ona odwagę stanąć po stronie Jezusa, nie bój się swoich przekonań.

Żeby jednak nie bać się swoich przekonań, to najpierw te przekonania trzeba mieć. Musisz zatem wiedzieć, w kogo i w co wierzysz. Bądź więc otwarty, słuchaj, czytaj. Ile razy idziesz na spotkanie formacyjne, weź notes, zapisz sobie najważniejsze myśli, bo pamięć jest ulotna. Kiedy wracasz ze spotkania Straży Honorowej do swojego domu, opowiedz domownikom, o czym była dzisiaj mowa, jaki fragment Pisma Świętego przeczytaliście, co rozważaliście, czego się dowiedzieliście nowego. Poszerzaj swoje horyzonty. Nie pozwól, żeby niegdyś szerokie, a potem się zawęziły. Zobacz, jaką wiedzę ma Pan Jezus. On wie, że nie wlewa się młodego wina do starych bukłaków i że ziarno, które padnie na skały, obumrze. Wie, gdzie zarzucić sieć, żeby połów był obfity. Ma szerokie horyzonty. Ty też powinieneś taki być.

Maryja była przy Jezusie nie tylko w chwili chwały, narodzenia, kiedy aniołowie śpiewali „gloria”, i nie tylko na godach w Kanie Galilejskiej, kiedy zabrakło wina. Jest z Nim także na Golgocie, kiedy ogołocony, pozbawiony godności, wisi na krzyżu i umiera. Ty również miej odwagę, gdy trzeba postępować zgodnie ze swoimi przekonaniami, nawet jeżeli wiąże się to z tym, że trzeba iść pod prąd. Fachowcy mówią, że z prądem płynie tylko chora albo śnięta ryba. Ta, która jest zdrowa, zawsze płynie w górę rzeki. Zawsze na przekór przeciwnościom, prądom – a więc trendom i modom – potrafi dopłynąć do źródła. Wiąże się to z wysiłkiem, bo żeby dotrzeć do źródła – jak napisał św. Jan Paweł II w Tryptyku rzymskim – trzeba iść pod górę, trzeba iść w górę strumienia. Warto jednak podjąć ten wysiłek. Trzeba mieć odwagę.

Głosząc swoje przekonania, pamiętaj o szacunku dla innych. Maryja stojąca na Golgocie nie protestuje przeciwko przybiciu do krzyża Jej Syna, nie ma do nikogo pretensji, nikomu się nie odgraża, nikogo nie potępia. Ona tam trwa w milczeniu, które być może mówi więcej niż słowa. Tym milczeniem wypowiada słowa, jakie usłyszymy z ust samego Jezusa: „Ojcze, przebacz im, bo nie wiedzą, co czynią” (Łk 23,34). Warto się zastanowić, jak Maryja wychowała swojego Syna, że On, wisząc na krzyżu, patrząc na swoich oprawców, potrafił wymówić takie słowa przebaczenia. Czy potrafimy to samo powiedzieć o tych, którzy dzisiaj atakują naszą wiarę? Którzy się z nas wyśmiewają? Czy potrafimy w ten sposób pomyśleć może nawet o kimś z domowników śmiejącym się, że znów idziemy do kościoła, że tylko siedzimy przed Najświętszym Sakramentem i co w ogóle mamy z tego odmówionego Różańca. „Ojcze, przebacz im, bo nie wiedzą, co czynią” (Łk 23,34). Myślę, że tymi słowami przez usta Jezusa przemawia Jego Matka, chociaż w Ewangelii św. Jana widzimy Ją milczącą, gdy stoi pod krzyżem.

Gdy głosimy przekonania, należy tryskać energią, optymizmem, trzeba być radosnym. Nie można chodzić ciągle z cierpiętniczą miną i w poczuciu, że zewsząd otacza nas wrogość. W Ewangelii, którą żyjemy i którą niesiemy innym, trzeba znaleźć radość – a więc zwyczajnie częściej się uśmiechać. Kiedy mówimy o Jezusie, należy to czynić z uśmiechem, który mamy nie tylko na twarzy, ale także w sercu, który przenika każdy oddech, każde słowo, każdy gest i każde spojrzenie, żeby w oku było widać Bożą iskrę.

Maryja uczy nas także szacunku dla drugiego człowieka. Ukazała nam, jak należy go okazywać na godach w Kanie Galilejskiej, kiedy zobaczyła, że nowożeńcy nie mają wina. Była pełna szacunku dla tych ludzi. Inni by się wyśmiewali, powiedzieliby może: „Popatrzcie, jak oni to zorganizowali! Co za nieudacznicy! Jakie nieprofesjonalne przygotowanie przyjęcia weselnego! Wina brakło!”. Takiego podejścia nie znajdziemy w postawie Maryi. Ona nie osądza, o nic nie pyta, tylko idzie do Jezusa i mówi: „Wina nie mają” (por. J 2,3).

Moi Drodzy, Maryja uczy nas w tej scenie także szacunku do Pana Boga. Ktoś może się zdziwić, ale czasami nam tego szacunku brakuje, choć nie bluźnimy, nie występujemy przeciwko Panu Bogu i sami Go nie obrażamy. Ten brak ujawnia się jednak, kiedy niewłaściwie się modlimy, kiedy pouczamy Pana Boga, co ma zrobić, kiedy wyliczamy Mu dokładnie, czego sobie życzymy. Popatrzcie, gdy w Kanie Galilejskiej nie mają wina, Maryja przychodzi do Jezusa i mówi Mu o tym – mówi do Jezusa, czyli się modli. Nie poleca Mu: „Jezu, zrób coś, żeby było wino”, „Jezu, uczyń wino”, „Jezu, napełnij stągwie winem”, tylko wypowiada trzy słowa: „Wina nie mają”. Nasz brak szacunku polega na tym, że mówimy Panu Bogu: „Daj mi zdrowie, pieniądze, ubranie, samochód, mieszkanie, fajnego męża, dobrego zięcia czy dobrą synową”. Wyliczamy, co Pan Bóg ma zrobić. Uczmy się modlitwy od Matki Bożej. Stojąca obok krzyża Maryja – tak jak w Kanie Galilejskiej – uczy nas, jak się modlić: należy mówić, czego nam brakuje, a nie, co Pan Bóg ma zrobić. Tylko w ten sposób, stając przed Bogiem w pokorze i prawdzie, pokazujemy Mu prawdziwy szacunek, jaki dzieci powinny okazać swojemu ojcu.

Ucząc się tej relacji szacunku wobec Pana Boga, budujmy w oparciu o szacunek również nasze relacje z bliźnimi. To jest fundament wszelkich więzi, poczynając od rodziny i wspólnoty Straży Honorowej w parafii. Odnośmy się do siebie z szacunkiem. Wydaje się to szczególnie ważnym apelem dzisiaj, kiedy zewsząd otacza nas – jak to mówi dziś młodzież – fala hejtu, czyli przepełnionej jadem, nienawistnej krytyki. Nawet jeżeli jesteśmy zaszczepieni łaską sakramentalnego chrztu i umocnieni, uodpornieni modlitwą, to trzeba przyznać, że czasami też dajemy się zarazić, zainfekować temu zarazkowi nienawiści. Tak łatwo jest wypowiedzieć złe słowo, rzucić kamieniem, zapominając, że samemu nie jest się bez grzechu. Tak łatwo jest oskarżyć, osądzić, odebrać komuś cześć. Tak łatwo jest odezwać się do kogoś z agresją, w poczuciu siły. A jednocześnie tak trudno jest znaleźć w sobie łagodność, dobre słowo, przebaczenie, przytulić drugiego człowieka, choć uczynił źle. Niezwykle rzadko przypomina nam się postawa ojca syna marnotrawnego, który z daleka widząc powracającego syna, wybiegł mu naprzeciw i wziął go w objęcia. „Jak chcecie, żeby ludzie wam czynili, podobnie i wy im czyńcie” – mówi Jezus (Łk 6,31).

Maryja stojąca obok krzyża Jezusa uczy nas wypełniania obowiązku. Sama przyjęła go na siebie w Nazarecie, kiedy przyszedł do Niej anioł. Pół roku wcześniej taki posłaniec odwiedził Zachariasza w świątyni jerozolimskiej, kiedy ten pełnił posługę przy ołtarzu. Anioł zwiastował mu narodziny syna. Nieważne, że on i jego żona są podeszli wiekiem, przecież takie przypadki zdarzały się w historii Narodu Wybranego, na przykład Abraham miał już swoje lata, kiedy urodził się Izaak, tak samo było z Samuelem i jego matką Anną czy z Rachelą i jej synem Józefem, przyszłym wybawicielem Egiptu. Anioł nie powiedział więc nic niezwykłego, a mimo wszystko Zachariaszowi trudno było przyjąć ten obowiązek. „Udowodnij, daj mi jakiś znak, bo ja i moja żona jesteśmy już starzy” (por. Łk 1,18). Dlatego też został oznaczony, opieczętowany niemową, afazją, jak powiedzielibyśmy fachowo.

Zaledwie pół roku później anioł przychodzi do nic nieznaczącego Nazaretu – bo Jerozolima jest w Starym Testamencie wymieniona około tysiąca razy, a Nazaret nie został nigdzie nawet wspomniany. W scenie zwiastowania po raz pierwszy słyszymy o tej miejscowości, której nazwę można przetłumaczyć na język polski jako „Zielona Gałązka” – jak gałązka przyniesiona przez gołębia do Arki Noego na znak pokoju między niebem a ziemią. W tym nic nieznaczącym Nazarecie nie kapłanowi, nie w jakiejś świątyni, ale w zwykłym domu anioł objawia się prostej dziewczynie, która ma prawdopodobnie jakieś piętnaście lat. I Ona od razu przyjmuje obowiązek, nie prosi o żaden znak czy dowód, a zaledwie o wyjaśnienie: „Jakże się to stanie, skoro nie znam męża?” […] „Duch Święty zstąpi na Ciebie i moc Najwyższego osłoni Cię” (Łk 1,31-35). Trzeba bowiem zstąpienia Ducha Świętego, Jego osłony, żeby przyjąć na siebie obowiązek i żeby w nim wytrwać.

Maryja stojąca obok krzyża Jezusa, towarzysząca Mu – a potem Kościołowi podczas zesłania Ducha Świętego – w ten sposób spełnia swój obowiązek. Tego właśnie nas uczy. Co w praktyce oznacza „spełniać swój obowiązek” w naszym członkostwie w Straży Honorowej? Oczywiście, należy wypełniać zobowiązania strażowe, szczególnie Godzinę Obecności, i wszelkie inne, jakich się podejmujemy. Można jednak powiedzieć, że to taki program minimum, zaledwie nasze obowiązki jako członków Straży. Musimy sobie zatem postawić pytanie, jakie są nasze obowiązki jako ludzi. Myślę, że póki żyjemy na tym świecie, takim najistotniejszym zadaniem jest to, żeby pozostawić po sobie coś dobrego. Na pomniku Jana Kiepury na Powązkach w Warszawie widnieje właśnie takie zdanie: „Po człowieku pozostaje tylko to, co dobrego uczynił na tym świecie”. Co dzisiaj zrobiłem dobrego? Czy został po mnie jakiś ślad? Czy powiedziałem miłe słowo? Czy podałem komuś szklankę wody, ustąpiłem miejsca? Czy poświęciłem pięć minut drugiemu człowiekowi, może nawet takiemu, którego chorobowe i wojenne historie słyszałem już tysiąc razy – ale czy zostawiłem ślad w postaci umiejętności posłuchania go po raz kolejny?

Zostawić po sobie coś dobrego. Uczynić świat chociaż odrobinę lepszym. Często nam się wydaje, że skoro nie jesteśmy w stanie dokonać wielkich rzeczy, to w ogóle nie musimy robić nic dobrego. Czytałem kiedyś opowiadanie o źródełku na pustyni. Było ono maleńkie, wręcz mikroskopijne i – choć trudno w to uwierzyć – produkowało dwie krople wody na dzień. Obok tego źródełka rosła stokrotka, jeden mały kwiatek. Przetrwała tam tylko dlatego, że dostawała te dwie krople wody. Źródełko słyszało, jak pustynia płacze, bo chciałaby być ogrodem. I samo też płakało: „Dlaczego jestem takie małe, dlaczego tylko dwie kropelki dziennie? Już wolę wyschnąć niż być takie bezużyteczne. Bez sensu być takim maleńkim źródełkiem!”. Wtedy odezwał się Pan Bóg: „Źródełko, jakie ty jesteś głupie. Przecież nie istniejesz po to, żeby całą pustynię zamienić w ogród, ale po to, żeby dzięki tobie ta stokrotka mogła rosnąć”. Tak samo jest, Moi Drodzy, z nami. Nie zostaliśmy powołani do członkowstwa w Straży Honorowej po to, żeby nawrócić cały świat, żeby wszystko przemienić. Może jednak jesteśmy źródełkiem, dzięki któremu jeden człowiek obok nas wytrwa w wierze, przeżyje swoją chorobę albo wyrośnie na dobrą osobę, jeśli to nasz wnuk czy małe dziecko. Być może tylko po to jesteśmy. Nie usprawiedliwiajmy tego, że dzisiaj nie zrobiliśmy nic dobrego, nie zostawiliśmy śladu, brakiem okazji. Nie ma dnia, żebyśmy nie mogli podarować jakiejś stokrotce chociaż tych dwóch kropelek wody, wystarczy się rozejrzeć.

Popatrzcie, Maryja stojąca obok krzyża Jezusa nie robi nic wielkiego. Ona tam po prostu jest. Podam też inny przykład. W mojej rodzinie zdarzyła się tragedia, nieszczęście. Umarł wujek Henio. To była bardzo szybka śmierć, zmarł w ciągu miesiąca od diagnozy, że cierpi na raka. Ciocia została sama. My mieszkaliśmy w domu obok. Minął tydzień od pogrzebu, ale nikt do cioci Krysi nie zaglądał, bo właściwie nie wiedzieliśmy, jak się zachować i co zrobić. Ona przeżywa rozpacz, żałobę. Jak ją utulić? Czegokolwiek człowiek nie powie, będzie to małe albo głupie. Nagle zniknęła nam Natalka, która miała cztery lata. Wszyscy jej szukali, ale sama wróciła po dwóch godzinach. Zapytaliśmy jej, gdzie była. Odpowiedziała, że u cioci Krysi. – „A po co ty tam poszłaś, ciocia Krysia jest przecież w żałobie, bo wujek Henio nie żyje”. – „No jak to po co poszłam? Żeby ją pocieszyć”. – „Ale jak ty, takie małe dziecko, mogłaś pocieszyć ciocię Krysię? Co niby zrobiłaś?”. – „Usiadłam obok niej i płakałyśmy sobie razem”.

Rozumiecie teraz, co znaczy zostawić po sobie jakiś drobny ślad? Wcale nie trzeba wiele, wystarczą dwie kropelki wody. Można też usiąść obok kogoś, kto płacze, i zapłakać razem z nim. Czasami wystarczy po prostu być. Tego uczy nas Maryja, która stoi obok krzyża Jezusa. Ona nie sili się na słowa pociechy, nie zadaje dziwnych pytań typu „Synku, boli Cię?”, bo przecież wiadomo, że Go wszystko na tym krzyżu boli. Ona tam po prostu jest i nic więcej. Kto wie, czy to nie najważniejszy ślad obecności Maryi w życiu Jezusa – właśnie w tej chwili, gdy stoi na Golgocie.

Wszystko, co robisz, rób z serca. Bądź jak słońce, którego płomienie wszędzie docierają. Nie dziel ludzi na tych, którym okażesz dobroć, i tych, którzy nie są tego warci. Pan Bóg sprawia, że słońce świeci i dla sprawiedliwych, i dla niesprawiedliwych, a deszcz pada na tych, co są dobrzy, i na tych, co są niegodziwi. Każdy człowiek, a szczególnie ten zły, potrzebuje twojego świadectwa. Może właśnie ktoś, kto jest grzeszny i wykluczony społecznie, nawróci się dlatego, że zwrócisz na niego uwagę, dasz mu kromkę chleba, poświęcisz pięć minut. Kto wie? Dlatego nie wybieraj. Nie lękaj się żadnej pracy i nie oczekuj nagrody.

Maryja nie boi się stać obok krzyża. Teologowie i bibliści zastanawiają się w ogóle, jak Matka Boża znalazła się w niektórych miejscach, np. na godach w Kanie Galilejskiej czy na Golgocie. Na weselach żydowskich do dzisiaj tak jest, że po jednej stronie sali bawią się panowie, a po drugiej panie. Nigdy się nie mieszają. Taka tam była i do dzisiaj jest obyczajowość. Jak ktoś przejdzie z części dla kobiet do części dla mężczyzn, to jest to wręcz nieobyczajne. Nikt nie wie zatem, skąd Maryja wzięła się przy Jezusie, który był w męskiej części. Z kolei Golgota to przeklęte miejsce straceń za murami miejskimi. Przyzwoici ludzie nie chodzili na wzgórze, gdzie dokonywano egzekucji, wieszano skazańców, dlatego byli tam tylko żołnierze i ewentualnie jacyś zacietrzewieni mężczyźni, nie kobiety. Co tam robiła Maryja? Choć nie wiemy, skąd się tam wzięła, to w jednej i drugiej sytuacji potrzebna była Jej obecność. My też sobie czasami mówimy „Nigdy w życiu bym tam nie poszedł, nigdy w życiu nie porozmawiałbym z tym człowiekiem, nie mam z nim nic wspólnego”. A tymczasem poczucie obowiązku i służby mówi nam: „Idź właśnie tam”. Jezusowi zarzucano, że jada i pije z celnikami i grzesznikami, a przecież On przyszedł powołać nie sprawiedliwych, ale grzeszników, bo „nie potrzebują lekarza zdrowi, lecz ci, którzy się źle mają” (Mt 9,12).

Moi Drodzy, zło jest wokół nas. Wydaje się, że jako ludzie Kościoła w ostatnich czasach, nawet w ostatnich tygodniach i miesiącach doświadczamy tego w sposób szczególny i bolesny. Powstaje zatem pytanie, jaką postawę przyjąć wobec tych ataków, wobec zła. Można powiedzieć, że i tutaj Maryja jest dla nas wzorem, chociaż może nieco zaskakującym. Zauważmy: Maryja nie roztrząsa zła, nie protestuje. W pewnym sensie wręcz „nie przejmuje” się złem, bo wie, że tak musi być, że taka jest droga zbawienia. Bo tak jak złoto hartuje się w ogniu, tak sprawiedliwego doświadcza się w cierpieniu.

Czego jeszcze możemy nauczyć się od Maryi? Pozytywnego myślenia, które wypływa z wiary. Maryja wierzy, że Jej Syn zmartwychwstanie, bo tak zapowiedział. Przed wniebowstąpieniem Jezus ukazuje się niewiastom, uczniom idącym do Emaus, apostołom, ale nigdzie w Ewangelii nie znajdziemy opisu Jego spotkania z Matką. Dlaczego? Bo Nowy Testament opisał tylko przypadki, kiedy Jezus musiał udowadniać spotykanym ludziom, że naprawdę zmartwychwstał. Apostołów uspokajał: „Nie bójcie się, nie jestem duchem, dajcie mi coś do jedzenia” (por. Łk 24,36-42). Uczniom w Emaus otworzyły się oczy dopiero przy łamaniu chleba. Marii Magdalenie powiedział: „Nie jestem żadnym ogrodnikiem” (por. J 20,14-15). Tylko swojej Matki nie musiał przekonywać, bo Ona nigdy nie zwątpiła, nie straciła wiary. Dlatego sobota, kiedy Jezus spoczywał w grobie, jest dniem maryjnym, bo tego dnia cały Kościół zwątpił – z wyjątkiem Maryi. Wszyscy apostołowie i uczniowie stracili wiarę, tylko Ona ją przechowywała w swoim Sercu. Myślała pozytywnie.

Ty też myśl pozytywnie. Staraj się nie zatrzymywać na złu, ale we wszystkim doszukuj się dobra. Trzeba przestać tylko narzekać. Być może to jest odpowiedź na pytanie, dlaczego czasami ludzie nie przychodzą do naszych wspólnot. Widocznie próbując propagować Straż Honorową, mamy negatywne nastawienie i od słowa „nie” zaczynamy słowa zachęty. Tak być nie może. Pokazujmy pozytywnie, dlaczego warto być jednym z nas, dlaczego warto stanąć obok krzyża Jezusa tak jak Maryja i zaangażować się tak, jak my się angażujemy. Jeżeli chcemy zachęcić młodych ludzi, musimy pamiętać o starej psychologicznej prawdzie: „Nigdy nie mówcie do ludzi młodych, do swoich dzieci, do młodzieży, bo młodzież nie słucha. Ona naśladuje”. Nie mówcie zatem, tylko pokazujcie. Oni wszyscy dzisiaj chodzą z oczami utkwionymi w telefonie, zresztą większość z dorosłych ludzi też. Wszyscy głównie patrzymy, przyswajamy sobie to, co widzimy, a nie to, co słyszymy. Myślę, że przy okazji jubileuszu 150-lecia Straży Honorowej musimy sobie jasno powiedzieć: przestańmy mówić do ludzi, ale pociągajmy ich przykładem, pokazujmy pozytywne oblicze Straży Honorowej. Musimy to, co robimy, robić z serca – tylko w ten sposób pociągniemy nowych członków. Musimy być solą ziemi i światłem świata (por. Mt 5,13-14), o których mówił Pan Jezus. Musimy oświecać innych, wypełniać światłem, pozytywnym blaskiem, przestrzeń wokół nas. Być solą, czyli przydawać smaku wierze, chronić od zepsucia. Sami musimy być nieskalani i dlatego prośmy, żeby Bóg zachował nas aż do dnia swojego przyjścia. Wreszcie sól ma tę właściwość, że oprócz tego, iż nadaje smak i chroni przed zepsuciem, budzi pragnienie. Musimy nie przekonywać innych, ale sprawić, żeby chciało im się pić ze źródeł Chrystusowej łaski, musimy wzbudzać w innych pragnienie.

Moi Drodzy, zacząłem od przykładu i skończę przykładem, tym razem nie wojennym, ale militarnym. Myślę, że to opowieść o człowieku, który mógłby być wzorcem, modelem kogoś, kto pełni straż honorową, ponieważ jest to historia o żołnierzu. W czasach, kiedy służba wojskowa była w naszym kraju obowiązkowa, jeszcze za PRL-u, w pewnej jednostce wojskowej znalazł się młody rekrut. Wieczorem pierwszego dnia na wspólnej sali, gdzie było około trzydzieści łóżek polowych, uklęknął, przeżegnał się i zaczął odmawiać pacierz, zaczął swoją „Godzinę Obecności”. Tylko on, jako jedyny z oddziału. Na sali pojawiły się głupie uśmieszki, przyszedł jakiś kapral, zaczął mu docinać. Jeden z kolegów, zachęcony tymi docinkami, wziął swoje ubłocone buty i rzucił nimi w tego modlącego się, myśląc, że go sprowokuje. Następnego ranka znalazł je przy swojej pryczy, wypastowane tak, że można się było w nich przejrzeć. Wieczorem modlili się przy swoich łóżkach już we dwóch.

Rozumiecie teraz przykład Maryi stojącej obok krzyża Jezusowego? Rozumiecie naszą postawę, postawę ludzi wierzących? Rozumiecie mechanizm, jakim możemy się posłużyć, żeby skutecznie i owocnie przyciągnąć ludzi do Chrystusa? Jeśli cały dzień będziemy odrzucać kamienie, którymi nas trafiają, wieczorem nikt więcej nie klęknie obok nas do modlitwy. Jeśli natomiast ten kamień ucałujemy i zamiast niego oddamy chleb, wkrótce będzie nas dwoje, troje, dwieście, trzysta, dwa, trzy tysiące więcej. Trzeba tylko zaufać Jezusowi. Jak napisał św. Ignacy Loyola: „Myśl, że wszystko zależy od Jezusa. Rób, jakby wszystko zależało od ciebie”. Jezu, ufam Tobie. Najświętsze Serce Jezusa, zmiłuj się nad nami. Amen.

ks. Jacek Pędziwiatr

Wróć

Modlitwa o beatyfikację

Założycielki Straży Honorowej
siostry Marii od Najświętszego
Serca Bernaud
 

 
tekst modlitwy

Prośby i podziękowania

skierowane do Bożego Serca za wstawiennictwem Założycielki
Straży Honorowej NSPJ

 
 
prześlij