Materiały formacyjne
Przygotowanie do Eucharystii
(Autoryzowany tekst konferencji wygłoszonej na Jasnej Górze 15 czerwca 2013 r.)
Msza święta, do której mamy się teraz przygotować, jest dla nas wszystkich doświadczeniem bardzo bliskim. Uczestniczymy w niej często, przynajmniej raz w tygodniu, niektórzy częściej. Są i tacy, którzy robią to codziennie. Trudno sobie wyobrazić osobę, która przychodzi na Mszę świętą codziennie albo prawie codziennie i nie zastanawia się nad tym, czy jest do niej przygotowana. Dlatego jestem pewien, że wszyscy jak tu jesteśmy, w jakiś sposób do każdej Mszy świętej się przygotowujemy. Nawet jeżeli nie robimy tego z nadzwyczajnym skupieniem i uwagą, to przyzwyczajenie powoduje, że potrafimy uczestniczyć w niej od początku z właściwą dyspozycją. Msza święta jest dla nas w związku z tym czymś zupełnie oczywistym, jest momentem naturalnym w naszym życiu, gdyż jesteśmy chrześcijanami i to bardzo zaangażowanymi. To bardzo dobrze, ale wiemy również, iż bywa tak, że codzienność, takie oswojenie z czymś, takie obycie, mogą doprowadzić do znużenia, wręcz znudzenia. Na pewno spotkaliśmy osoby, które twierdzą, że się na Mszy świętej nudzą, bo zawsze widzą i słyszą to samo. To jest ludzkie odczucie i nie trzeba się jemu dziwić, ale należy starać się je przezwyciężać, co zresztą wcale nie jest proste. Jeżeli ktoś wpadnie w rutynę, wydobyć się z niej nie będzie mu tak łatwo. Wtedy, jeżeli człowiek sobie uświadomi, że jest właśnie w takim stanie, może się zacząć niepokoić, mieć wyrzuty sumienia, że może we Mszy świętej źle uczestniczy, nie jest w odpowiedniej dyspozycji, nie jest dobrze przygotowany, a nie wie co zrobić, żeby było lepiej. Niektórzy mogą żywić przekonanie, że popełniają jakieś poważniejsze grzechy z powodu zaniedbań, które mogą sobie zarzucić, z powodu rozproszeń, które przecież są czymś zwyczajnym; może nawet są i tacy, którzy będą wyrzucać sobie obojętność, niewierność, albo wręcz postawę taką, jaką przyjmują uczestnicy jakiego bądź spektaklu.
Bywa też inaczej: człowiek we Mszy świętej uczestniczy w sposób niezwykle zaangażowany, z niezwykłym skupieniem, odczuwa podniosły nastrój, który udziela się jego duszy, czuje się zachwycony, jakby porwany do nieba. Tak niewątpliwie może być, mamy wtedy do czynienia z działaniem Bożej łaski, ale – jak wiemy z doświadczenia – takie sytuacje zdarzają się raczej rzadko. Musimy więc zadać sobie pytanie: dlaczego Pan Bóg udziela nam takich łask tak rzadko? Mądrość Boża prowadzi nas w ten sposób, abyśmy nie myśleli, że tego rodzaju łaska przychodzi łatwo, bez wysiłku z naszej strony, bo wtedy popadlibyśmy w jeszcze większą rutynę, przestalibyśmy tego rodzaju łaskę cenić, gdybyśmy jej często doznawali. Dostrzeżemy w tym niezwykłą Bożą pedagogię, ale pod jednym warunkiem: że będziemy mieć wiarę, że będziemy wierzyć, że jednak uczestniczymy w czymś niezwykłym, co Kościół nazywa Mszą świętą.
W centrum stoi wiara – jeśli nam jej zabraknie, to wszystkie te doświadczenia albo przestaną mieć dla nas jakiekolwiek znaczenie, albo ich nie dostrzeżemy. I w przypadku doświadczeń pozytywnych – zlekceważymy je lub w przypadku tych negatywnych – zniechęcimy się. Zatem z naszej strony potrzebny jest jakiś wysiłek: wysiłek wiary. Zawsze będzie on wysoce nieproporcjonalny w stosunku do tego, co uczyni dla nas Pan Bóg, ale On oczekuje od nas gotowości, przygotowania, by łaską swoją dopełnić reszty.
Jest rzeczą ważną, abyśmy starali się uczestniczyć we Mszy św. świadomie i z zaangażowaniem. To przyniesie owoce. Ale pojawia się jeszcze jedno zagadnienie: przecież Eucharystia to jest wielka tajemnica wiary. Jak poradzić sobie z uczestnictwem w tajemnicy, której nie możemy zrozumieć? Przecież ona nigdy nie przestanie być tajemnicą, dlatego też zawsze będziemy potrzebowali mocnej wiary. Dotykając samego sedna: musimy wierzyć, że chleb i wino przyniesione na ołtarz stają się Ciałem i Krwią Chrystusa; to jest samo jądro Eucharystii, w to musimy wierzyć, o wiarę w tę tajemnicę musimy stale się modlić i stale się o nią troszczyć. Jeżeli ją stracimy – wszystko inne nie będzie miało sensu. I tutaj pojawia się poważny kłopot: co zrobić z naszym nieszczęśliwym umysłem, skoro stajemy przed prawdą wiary? Umysł nie potrafi jej objąć! Jak mamy mu przedstawić, że zwyczajny chleb staje się Ciałem Chrystusa, że zwyczajne wino staje się Krwią Chrystusa? Jak umysł ma sobie z tym poradzić? Nie poradzi sobie, gdyż są to rzeczy całkowicie niepojęte. W takim razie po co ja tu stoję? A jednak.
Różne elementy i szczegóły tej niepojętej w istocie tajemnicy, możemy poznać i to, co jest możliwe do poznania, pomaga nam w pojmowaniu tego, co jest niepoznawalne. Doświadczamy wówczas niezwykłego umocnienia wiary i wzrasta jakość naszego uczestnictwa we Mszy świętej, tworzy się przestrzeń, w której łaska Boża może działać. Jakie to elementy i szczegóły możemy poznawać? Najpierw wstępna uwaga: Jezus Chrystus dokonał eucharystycznej przemiany w bardzo konkretnym kontekście religijnym i kulturowym. Wiemy gdzie i kiedy to się stało: w Wieczerniku, około 2000 lat temu, na ziemi Izraela, gdzie Jezus jako człowiek przyszedł na świat i gdzie powołał uczniów; w narodzie, którego historia naznaczona była nieustannymi interwencjami Bożymi, działaniami samego Boga, które ten naród dostrzegał, opisywał i zapamiętywał. A Jezus wypełnił swoje fundamentalne dzieło w tym samym nurcie religijnym i kulturowym. Dlatego też dla uczestników Ostatniej Wieczerzy było zrozumiałe. Oni znali cały ten jego kontekst. I to wystarczyło im, aby mogli przez to, co poznali, dotrzeć do tego, co niepoznawalne. Poznanie jednak nie od razu stało się ich udziałem. Dopiero pod wpływem otrzymanego później Ducha Świętego do końca się wypełniło. A więc co my powinniśmy robić, aby jak oni docierać do tajemnicy?
Musimy starać się zgłębić ów kontekst, roztrząsać zamysł Chrystusowy, poznawać historię Narodu Wybranego, który został przygotowany do przyjęcia tak niezwykłej tajemnicy. Minęło wiele czasu od tamtego wydarzenia; żyjemy dzisiaj w zupełnie innym świecie, nie potrafimy zrozumieć języka ówczesnych Izraelitów, gdyż posługiwali się pojęciami nam obcymi, nie mówiąc już o przedmiotach, których używali, gdyż postęp techniczny wyeliminował dawne prymitywne narzędzia. Na szczęście pozostało to, co najważniejsze. Dla uczniów Chrystusa wydarzenie z Wieczernika, czyli Eucharystia, było zwieńczeniem rozwijającego się objawienia. Natomiast musimy wejść w ten sam nurt, jakby odnaleźć go dla siebie i uważać, ażeby nie wypłynąć na mieliznę. A po nas przyjdą inni, którzy również wejdą w ten sam nurt i będą kontynuować swoje życie wiary.
Wyobraźmy sobie teraz górę Synaj, na którą wszedł Mojżesz i na której otrzymał od Boga tablice 10 przykazań: stały się one dla Narodu Wybranego symbolem przymierza: Bóg zawarł z ludem przymierze, którego treść Mojżesz zapisał na kamiennych tablicach. Żeby przymierze miało moc zobowiązującą – muszą zaakceptować je obie strony. Więc Mojżesz przedkładał ludowi to, co usłyszał od Boga i pytał, czy akceptują. Lud gromko odpowiedział: tak. Teraz trzeba było na tym dokumencie przyłożyć pieczęć. W jaki sposób? Otóż składano ofiarę ze zwierząt i ich rozlana krew służyła jako pieczęć. Mojżesz wziął jedną część krwi zabitych zwierząt i skropił nią lud, a drugą częścią krwi skropił ołtarz, na którym złożono zwierzęta w ofierze dla Boga. W ten sposób ta sama krew dotknęła obie strony przymierza. Dla nas taki sposób postępowania jest zupełnie niezrozumiały, obecnie zawieramy umowy zupełnie inaczej. Jednak w taki oto sposób Bóg wybrał sobie naród, który zobowiązał się wobec Niego do przestrzegania przykazań.
Mijają wieki i spoglądamy na drugą górę: Golgotę. Na tej górze Jezus Chrystus w Wielki Piątek również zawarł przymierze – nowe przymierze z nowym ludem Bożym, który również zostaje skropiony krwią tego przymierza. Jezus wykorzystał starotestamentowy obraz zdarzenia pod Synajem, do przekazania prawdy o nowym przymierzu, które zawarł z nowym ludem Bożym. To jest doskonałe przymierze wieczne, dlatego nie będzie potrzeba już żadnego innego, albowiem to sam Syn Boży własną krwią pieczętował to przymierze. Ale jakżeż inaczej ono wygląda! Abyśmy mogli mieć uczestnictwo w darze nowego przymierza – bo przecież nie jesteśmy w stanie cofnąć się w czasie 2000 lat – Jezus ustanowił pewien ryt, który ma moc zaaplikować owoce tego przymierza, wysłużone nam poprzez Jego śmierć na krzyżu. W związku z tym dzień wcześniej zaprosił uczniów do Wieczernika, podał im do spożycia chleb i wino, twierdząc, że jest Jego Ciałem i Krwią. Uczniowie mieli prawo nie rozumieć, o co Jezusowi chodzi, ale mieli wiarę, by zaakceptować to co powiedział i uczynił Jezus, nie zadając żadnych dodatkowych pytań – skoro Mistrz tak mówi, to znaczy, że tak jest. I wtedy Jezus wypowiada bardzo ważne słowa: „to czyńcie na Moją pamiątkę”. Uczniowie zrozumieli polecenie i od chwili umocnienia Duchem Świętym ryt ten nieustannie sprawowali. Pojęli, że w tym tajemniczym znaku, w tajemnicy Chleba i Wina, zawarta jest prawda o Chrystusowym przymierzu, które – by mogło być zaaplikowane nam – zostało przedłużone w celebracji eucharystycznej. W jej to bowiem ramach otrzymujemy do spożywania chleb i wino, które stały się Ciałem i Krwią Chrystusa. Na tym polega nowe przymierze: Chrystus przelewa swoją krew i wydaje swoje Ciało za nas, a do nas mówi: „Bierzcie i jedzcie”, „Bierzcie i pijcie”. W zewnętrznej formie Mszy świętej ukryta jest więc prawda o naszym odkupieniu dokonanym przez Jezusa Chrystusa; dlatego też stojąc przy ołtarzu mamy prawo czuć się jak w Wieczerniku i zarazem czuć się tak jak ci, którzy stali na Golgocie pod Krzyżem, bo tajemnica zarówno jednego, jak i drugiego jest aktualnie obecna na ołtarzu.
Wprowadzę do naszych rozważań pewien termin, który dla nas jest niezrozumiały i obcy, ale był czymś oczywistym w kulturze Izraela. Gdy Izraelici przeżywali doroczną paschę z całym bogatym i rozbudowanym obrzędem, czynili to w taki sposób, że mieli pełne przekonanie uczestniczenia w przeżywanych wspomnieniem wydarzeniach, które były udziałem ich praojców. Oni nie tylko naśladowali pewne ich gesty i czynności, ale dosłownie uczestniczyli w tamtych wydarzeniach, przełamując jakby barierę czasu. Mieli na to swoje określenie, które po grecku brzmi anamnesis, anamneza. Tłumaczymy je zwrotem „wspomnienie uobecniające”. Chodzi tu o takie wspomnienie, które nie tylko przywołuje przeszłość, ale czyni obecnym to, co wspominamy. Nasz umysł jest wobec czegoś takiego bezradny, ale nie był bezradny umysł Żydów, którzy dokładnie wiedzieli, o co chodzi. Dlatego też pierwsi uczniowie, którzy byli z Żydów z łatwością zaakceptowali prawdę Mszy świętej, bo nie było dla nich problemem dostrzec we Mszy świętej uobecnienie tego, co się stało w Wieczerniku, i na Golgocie. Jeżeli będziemy mieli coraz większą świadomość właśnie tego, jeżeli będziemy Mszę świętą uważali za wspomnienie uobecniające wielkie dzieła Boże, będziemy zawsze czuli się wewnętrznie poruszeni. Wtedy nasze uczestnictwo stawać się będzie coraz pełniejsze, gdyż właśnie to, co jest uobecniane, jest najgłębszą istotą Eucharystii: ofiara Jezusa Chrystusa celebrowana z Jego własnej woli i Jego rozporządzenia. Dlatego nasz sakrament jest takim wyjątkowym znakiem, który sprawia to, co oznacza.
Żyjemy w świecie niezliczonych znaków, czasem się w nich gubimy. Jedynym rodzajem znaków zupełnie niepowtarzalnych są sakramenty, ponieważ one nie tylko coś oznaczają, ale sprawiają to, co oznaczają, są znakami dynamicznymi. Jeżeli gest polania wodą chrzcielną oznacza obmycie, to równocześnie sprawia to, co oznacza, czyli dokonuje tego obmycia – duchowego oczywiście. Tak samo jest z Eucharystią, dlatego konsekrowane chleb i wino są Ciałem i Krwią naszego Pana.
Dokonajmy teraz znowu pewnego przeskoku chronologicznego, ażeby lepiej uzmysłowić sobie, jak dalece uczniowie byli przygotowani na to, co Jezus uczynił w Wieczerniku. W Starym Testamencie, który jest jednym wielkim proroctwem, wskazującym na osobę Jezusa Chrystusa, odnajdujemy też bardziej szczegółowe zapowiedzi, dotyczące konkretnych rzeczywistości. Są wśród nich zapowiedzi Eucharystii. My to wiemy, ale uczniowie jeszcze tego nie wiedzieli. Wśród proroctw wskazujących na przyszłą Eucharystię jest gest kapłana Melchizedecha. Księga Rodzaju informuje o tym w dwóch zdaniach. I właściwie prawie nic o nim nie wiemy. Autor Listu do Hebrajczyków pisze: „bez ojca, bez matki, bez rodowodu”. Dla Izraelitów ktoś, kto nie miał rodowodu nic nie znaczył, ale w przypadku Melchizedecha chodzi o coś zupełnie innego: on jest figurą, zapowiedzią jedynego, Najwyższego Kapłana naszego Boga, jakim jest Jezus Chrystus. Melchizedech wychodzi naprzeciw powracającego ze zwycięskiej bitwy Abrahama i ofiaruje mu chleb i wino. Nie jakieś nadzwyczajne dary, bogactwa, tylko chleb i wino. Nie wiadomo dlaczego, ale na tym polega tajemnica proroctwa: w tamtym kontekście nie wiadomo, dlaczego chleb i wino, ale my wiemy już dlaczego. I tak jak Melchizedech złożył w ofierze chleb i wino, tak Jezus Chrystus złożył samego siebie pod postaciami chleba i wina. A więc w geście Chrystusa zauważamy wyraźne nawiązanie do gestu Melchizedecha. Jeżeli uczniowie o nim wiedzieli, to doskonale zrozumieli tę analogię. Tylko jest to już inny – wyższy poziom objawienia. Zauważmy, że w tym przypadku znaki chleba i wina zapowiadają przyszły sakrament.
W Piśmie świętym spostrzegamy pewien schemat: pierwszym poziomem objawienia jest proroctwo Starego Testamentu – proroctwo, które zostaje zrealizowane w Nowym Testamencie, w życiu i dziele Chrystusa – i to jest drugi poziom objawienia. Ale Jezus zanim odejdzie z tego świata, proroctwo to i jego spełnienie zawrze w tajemniczy sposób w sakramentach – znakach, dzięki którym mamy dostęp do duchowych bogactw, które nam dał. To jest poziom trzeci. Lecz to jeszcze nie koniec, gdyż sakrament jest tylko zadatkiem tego, co mamy otrzymać w wieczności w całej pełni. I to będzie ostatni poziom. Msza św. jest realnym uczestnictwem w ofierze Chrystusa, realnym przyswajaniem sobie owoców odkupienia. Wiemy jednak dobrze, że póki żyjemy na tej ziemi, konsekwencje grzechów na nas ciążą, mimo najbardziej świętego życia, ponieważ pełnia łaski, daru Bożego, zbawienia, będzie dostępna dla nas dopiero w wieczności. Jeżeli dostrzeżemy ten schemat, uczestnictwo we Mszy św. będzie dla nas stopniowym wchodzeniem do nieba. Ponieważ ofiara Jezusa Chrystusa, Jego dzieło, wymykają się czasowi i przestrzeni, dlatego trwa wiecznie sakramentalnie uobecniona w każdej Mszy św. Trwanie zaś wieczne ma miejsce w tej przestrzeni, którą nazywamy niebem. Jeżeli więc przystępujemy do ołtarza, do Komunii świętej, to przystępujemy do otwartych wrót nieba.
Jakie oszałamiające perspektywy otwierają się przed naszym umysłem, kiedy sobie to wszystko uświadomimy! Dlatego nie dziwię się osobom, które drżą z przejęcia, kiedy przystępują do Komunii świętej.
Aby nie być gołosłownym w kwestii nieba – spróbuję tę prawdę przybliżyć w sposób bardziej przyswajalny. Otóż według Apokalipsy św. Jana liturgia sprawowana na ziemi jest obrazem liturgii niebieskiej. Jak możemy się o tym przekonać? Otóż zauważmy, że na początku Mszy świętej śpiewamy hymn Chwała na wysokości Bogu. Pamiętamy dobrze, że pierwsze jego słowa wypowiadali aniołowie, gdy w Betlejem ukazali się pasterzom. Nieco później słyszymy słowa: „w górę serca” – to wezwanie, byśmy się duchowo wznieśli wyżej niż ci aniołowie, którzy już odśpiewali swój hymn chwały. Zaraz potem następuje śpiew Święty, święty, święty Pan Bóg zastępów. Kto czytał Księgę Izajasza wie, że jest to fragment śpiewu, który wykonują przed tronem Bożym najważniejsze chóry anielskie – Cherubini i Serafini.
Tak więc dynamika Mszy świętej przeprowadza nas poprzez poszczególne chóry anielskie, doprowadza do najwyższego ich szeregu i prowadzi jeszcze dalej, gdzie aniołowie nie są już potrzebni – tam gdzie jest już sam Bóg, który daje się nam w Chlebie i Winie. Razem z tymi aniołami wzlatujemy niejako coraz wyżej, można powiedzieć, stosując metaforę, że to one same wynoszą nas na swych skrzydłach przed tron Boży. „ Żaden z wojska anielskiego nie dostąpi nigdy tego, czego człowiek dostępuje, gdy Krew, Ciało Twe przyjmuje”. Śpiewajmy to świadomie i mądrze. Chodzi zatem o to, by mieć taką wewnętrzną dyspozycję, jaką mają aniołowie, którzy wychwalają, adorują, wielbią, śpiewają, radują się, ujawniają świętą bojaźń, która nie jest żadnym lękiem, lecz świętym, dobrym onieśmieleniem, którego i my doświadczamy, uzmysławiając sobie obecność dobrego Boga.
Msza święta jest więc aktem, który dokonuje się w pełnym niebie, ono nas ogarnia, a my duchowo do niego przenikamy. Msza święta się skończy i musimy pozostać tu na ziemi. Jednak już wiemy, którędy do tego nieba się dostać. Jak w związku z tym przeżywać Mszę świętą? Mieć świadomość, że ołtarz jest stołem Wieczernika i wzgórzem Golgoty, że na ołtarzu Chrystus dokonuje tego, czego dokonał podczas Ostatniej Wieczerzy – ofiaruje samego siebie, na tym ołtarzu stoi Krzyż, z którego Przenajświętsza Krew spływa do kielicha. Tutaj Chrystus jest żywy, bo zmartwychwstał. Dlatego ten ołtarz jest również niebem.
Wielu z nas zapewne słyszało o takich ludziach, którzy przez dziesiątki lat byli oddaleni od stołu Pańskiego nie z własnej winy; ile duchowych cierpień przebyli i jaką niebywałą radość przeżywali, dla nas trudną do zrozumienia, kiedy wreszcie mogli do tego stołu podejść. Abyśmy mogli z dostępności Eucharystii w pełni korzystać na tyle, na ile jest to możliwe tu na ziemi, trzeba postawić postulat jakiejś z naszej strony adekwatności, to znaczy, że musimy umieć się do Mszy świętej przygotować. Zewnętrznym tego znakiem jest ubranie – odświętna szata; w dzisiejszych czasach ciało zostało przewartościowane i w związku z tym bywa poniewierane, bardzo łatwo więc o profanowanie nie tylko tego ciała, ale również świętego Ciała Jezusa. Warto też pamiętać o tym, że skoro tu zawsze jest żywy Jezus, to czas Mszy świętej jest czasem spotkania z Nim. Rzeczywistość spotkania jest nam dobrze znana: ciągle się z kimś spotykamy, mam tu na myśli oczywiście spotkania o charakterze pozytywnym, z których jakąś wynosimy radość; spotkanie z Jezusem musi być więc tego rodzaju przeżyciem. Musi być ono radosne, a nieraz mamy wrażenie, że uczestnicy naszych parafialnych Mszy świętych są po prostu smutni, znużeni. Jak to możliwe – być znudzonym wobec takich rzeczywistości? Jedyne wytłumaczenie: nieświadomość, za którą może stać, niestety, brak odpowiedniej wiary.
Wreszcie trzeba mieć świadomość obdarowania. Msza święta to nie jest wydarzenie teatralne: przychodzimy, oglądamy, oklaskujemy i wychodzimy. Msza jest wydarzeniem, w którym zostajemy realnie obdarowani bogactwem Bożej łaski, z którą nic innego równać się nie może. Jak ktoś wie, jaki dar otrzymuje, to wszystko inne przestaje być dla niego ważne; w dzisiejszym zmaterializowanym świecie trzeba to ciągle powtarzać. W końcu należy mieć świadomość zobowiązania, rozesłania, misji. „Idźcie!” Ale nie zadowoleni, żeście do własnego trzosa zapakowali dar tu otrzymany, lecz z tym bogactwem idźcie w świat, dzielcie się nim z innymi i bądźcie Jego świadkami; to czasem jest trudne, ale trzeba to czynić. Jestem absolutnie przekonany, że Wy – Członkowie Straży Honorowej Najświętszego Serca Pana Jezusa – to robicie, nie trzeba więc Was do tego przekonywać, ale miejcie tego głęboką świadomość i zarażajcie nią innych.
Rozumieć znaki. Zrozumiemy je, jeżeli będziemy sięgać po Pismo święte, bo wszystkie znaki święte mają tam swój początek, swoje uzasadnienie i wyjaśnienie. Ileż jest wokół nas znaków w liturgii, w kościele, których nie rozumiemy, a powinniśmy je poznawać, zgłębiać ich sens, by lepiej i dojrzałej przeżywać wiarę, dostrzegać to, co niewidzialne poprzez to, co widzialne; wtedy wiara nasza będzie wzrastać.
ks. dr hab. Szymon Jackowski-Fedorowicz
EKG czyli badanie miłości
(Autoryzowany tekst konferencji wygłoszonej na Jasnej Górze 15 czerwca 2013 r.)
150 lat – to dużo czy mało? Mam parafiankę, która ma 102 lata, odwiedzam ją w każdy
I piątek miesiąca. Jej serce jest bardzo mocne. Ciało już osłabło, ale serce wciąż jest niezwykle mocne. Serce może być mocne, ale trzeba co jakiś czas je badać. 150 lat, to jednak dużo czasu i dlatego chciałbym dzisiaj tę konferencję wygłosić dla Arcybractwa NSPJ, jako rodzaj swoistego badania kontrolnego. Posłużymy się symbolicznie przyrządem, którym jest urządzenie zwane w kardiologii - EKG.
EKG: Erozja miłości, Krzyżowanie miłości i Geometria miłości.
Erozja miłości
Zacznę od fragmentu, jednego z piękniejszych w Piśmie św.: „Potem (czyli po Zmartwychwstaniu) Jezus znowu się ukazał nad Morzem Tyberiadzkim. A ukazał się w ten sposób: byli razem Szymon Piotr, Tomasz, zwany Didymos, Natanael z Kany Galilejskiej, synowie Zebedeusza oraz dwaj inni z Jego uczniów. Szymon Piotr powiedział do nich: „Idę łowić ryby”. Odpowiedzieli mu „Idziemy i my z tobą”. Wyszli więc i wsiedli do łodzi, ale tej nocy nic nie złowili” (J 21, 1nn).
Warto przeanalizować te słowa. Piotr mówi: „Idę łowić ryby”. A pamiętamy, że Jezus powiedział: „Będziesz łowić ludzi”. Coś jest nie tak! Piotr zapomniał o tym, co miał robić, zapomniał o swoim powołaniu, o swojej tożsamości. „Idę na ryby”, a inni mówią: „a, to my idziemy z tobą”… Jak ważne jest, żeby lider, ten, który jest animatorem, który ma być przewodnikiem - żeby wiedział, co ma robić, znał cel. Myślę, że czasem możemy tracić tożsamość, że nasze serce może ulegać takiej erozji, że możemy wypłukiwać to, co naprawdę jest najważniejsze w naszym powołaniu. Myślę, że w powołaniu ludzi, którzy są Honorowymi Strażnikami Bożej miłości w sposób szczególny.
Chciałbym zrobić to EKG, którego czasem się boimy i niejednokrotnie wolimy nie wiedzieć, czy coś nam dolega. Wolimy żyć w nieświadomości. Ale to badanie jest po to, aby pewne rzeczy sprawdzić, uregulować, aby przyjąć lekarstwa, zastosować terapię i wrócić do normy. Co się stało, że Piotr zapomniał, że miał przecież łowić ludzi? Coś się wydarzyło. I oto wróćmy do Getsemani, do takiego miejsca szczególnego, gdzie apostołowie zobaczyli Jezusa całkiem innego niż do tej pory. Wcześniej widzieli Go jako pełnego mocy. Kogoś, kto wskrzeszał umarłych, kto przywracał wzrok, kto uciszał burzę - i widzą Go, odczuwającego trwogę. Jezus się boi. Coś jest nie tak. Oczekiwania apostołów zderzyły się z zaskakującą dla nich, nową rzeczywistością. Okazuje się, że ten Jezus nie jest taki mocny, nie jest taki silny, na jakiego wyglądał. I tak może być z nami. Okazuje się, że zakochani w jakiejś sprawie, jakimś człowieku, jakiejś idei, w stowarzyszeniu, bractwie, dzielnie wpisujemy się w szeregi, chcemy uczestniczyć w pięknym dziele… Po jakimś czasie czujemy się zawiedzeni, jakby oszukani. To nie tak miało być - przychodzi rozczarowanie. I co się wtedy dzieje? Następują takie etapy, które nazwiemy erozją, wypłukiwaniem tej miłości pierwszej. Na czym to polega, jak się wtedy zachowujemy?
Sen Piotra
Reagujemy często tak, jak Piotr. Gdy widzi Jezusa, który się boi – nic nie mówi, tylko idzie spać. Ucieka, ucieka w sen. Może – myśli - kiedy się obudzę, to Jezus będzie inny, będzie taki, jakim Go wcześniej widziałem. Pierwszy sposób na to, co nam się nie podoba w życiu, czym jesteśmy rozczarowani, to jest ucieczka. W sen, czyli w nierzeczywistość. To mogą być różne uzależnienia, różne nałogi. Wprowadzają nas one w świat iluzji, chwilowej przyjemności, by zapomnieć, że jesteśmy rozczarowani. A co robi Jezus, jak reaguje? Wraca i mówi te piękne słowa, które są mottem Bractwa. Tak się nie załatwia problemu – mówi Jezus. Kiedy jest jakieś rozczarowanie, nie uciekamy w sen, w nałogi, tylko czuwamy. Bierzemy sobie problem do serca i umysłu oraz próbujemy go rozwiązywać. „Nie mogliście jednej godziny czuwać ze mną?” Problemy rozwiązuje się przez czuwanie, przez uczestnictwo, a nie przez sen. To jest pierwszy etap erozji miłości, pierwszy sposób reakcji na rozczarowanie.
Agresja Piotra
Drugi etap: Jezus idzie się modlić, wraca, przychodzi kohorta, żeby Go pojmać. Jak reaguje Piotr? Wyciąga miecz i ucina żołnierzowi ucho. Kolejną reakcją na to, co nam się nie podoba, na nasze rozczarowanie ludźmi, wspólnotą, bractwem, może być agresja. Niejednokrotnie jest tak, że wyciągamy miecz. Miecz w Biblii jest symbolem słowa. Nie jest to miecz, który tnie do krwi. Bywa jednak i tak, że przemoc jest w naszych domach, między ludźmi, nawet pośród wierzących, tak okrutna, że zadaje potężne rany. Najczęściej jest to słowna przemoc: wulgaryzmy, plotki, obmowy, złośliwości, szyderstwo, bluźnierstwo, przekleństwo. Tak czasem reagujemy. A co robi Jezus? „Schowaj miecz do pochwy”. Kto mieczem wojuje, ten od miecza ginie; kto przeklina – od przekleństwa zginie. Jezus całkiem inaczej pokazuje, jak rozwiązywać problemy: Piotrze, nie tak! „Błogosławcie, a nie złorzeczcie…Niech z waszych ust nie wychodzi mowa szkodliwa…Jedni drugich uważajcie za wyżej stojących od siebie…Gniewajcie się, ale nie grzeszcie...” Piotr dalej nie rozumie.
Zaparcie się Piotra
Piotr kocha Jezusa na swój sposób. Idzie na dziedziniec pałacu arcykapłana Kajfasza i co się dzieje? I w banalnej rozmowie zdradza Jezusa. Kobieta pyta: „czy ty jesteś Jego uczniem?” „Nie jestem uczniem Jezusa”. Zaparł się swojej tożsamości – przecież był Jego uczniem!
I niejednokrotnie w ten tragiczny sposób rozwiązujemy swoje problemy. Rozczarowani sytuacją, okolicznościami, relacjami z ludźmi, postępowaniem osób dla nas ważnych, stopniowo zapominamy o naszych zobowiązaniach, o naszej tożsamości. Mąż nie chce już być mężem – ucieka; żona nie chce już być żoną – ucieka; ojciec zapomina o dzieciach; matka porzuca swoje dziecko; dzieci nie chcą być dziećmi – nie przyznają się do rodziców; przyjaciele – do przyjaciół; jakiś członek stowarzyszenia – nie przyznaje się do niego; człowiek nie przyznaje się do Kościoła. Bo się rozczarował: wspólnotą, Kościołem, człowiekiem. Tak się nie kocha. Miłość nie ustaje. Tak nie wolno. A co mówi Jezus? „Jeśli kto chce iść za Mną, niech się zaprze samego siebie, niech weźmie krzyż swój i niech Mnie naśladuje”. Piotr miał się zaprzeć siebie, a zaparł się Jezusa. Czasem tak jest, że zamiast się siebie zapierać, siebie poprawiać, szukać winy w sobie – widzimy problem na zewnątrz, w kimś innym i uciekamy. Ja już nie jestem uczniem, już nie jestem członkiem bractwa, nie jestem już członkiem Kościoła. Nie mam z tym nic wspólnego.
Zdrada Judasza
Kolejny etap tej erozji miłości, który może przyjść, pokazuje nam przykład Judasza. Na czym to polega? Judasz pięknym gestem i pięknymi słowami zdradza Jezusa. Całuje Go i mówi: „mój Mistrzu!” I wtedy Jezus mu mówi: „mój przyjacielu”… O co tutaj chodzi? Chodzi o to, by czasem nie wejść w taki nawyk, w taką obłudną pobożność. Możemy, nawet przez lata przynależności do bractwa, tak naprawdę szukać w nim zaspokojenia własnych celów i ambicji. Nie tyle może się liczyć służba Jezusowi, ile bardziej własne dowartościowanie, znaczenie, wpływ na ludzi. Może być tak, że Jezus nam jest potrzebny do pewnych celów. Wykonujemy gesty, wypowiadamy pewne słowa, ale widzimy, czemu te słowa służą Judaszowi: żeby zdradzić Jezusa. Z boku, jak ktoś patrzy, to myśli: piękne gesty, piękne słowa, ale my wiemy, co Judasz wtedy czyni, gdy wypowiada piękne słowa i składa pocałunek na policzku Mistrza. I czasem może być tak, że zamiast naśladować Jezusa, czuwać z Nim – tak jak prosił - prześladujemy Jezusa! Wychodzimy z mieczami (obłudnymi słowami) i kijami (pustymi gestami), jak na złoczyńcę. My, właśnie my, którzy chcielibyśmy służyć Jezusowi, a bywa, że fundujemy Mu taką pustą religijność, pyszną pobożność, czasem po to, żeby się pochwalić, zaspokoić swoje interesy, a nie Jezusa szukamy! To Go obraża, to jest prześladowanie Jezusa, to jest zdradzanie Go. Fałszywa pobożność!
Lekarstwo na erozję miłości
Napisano mnóstwo książek o tym, dlaczego Judasz zdradził Jezusa. Może lepiej żebyśmy tego nie wiedzieli do końca. Prawdopodobnie chciał, żeby mu Bóg służył. Chciał, żeby Jezus był taki, jak on chciał. A Jezus był całkiem inny. Jezus go rozczarował i dlatego Go sprzedaje, i dlatego się Go zapiera. Judasz żył w kłamstwie, fałszywym wyobrażeniu Boga. Zamknął oczy i widział Jezusa, który czynił cuda, wskrzeszał umarłych i takiego Jezusa chciał zachować, takiego chciał wykorzystać do swoich celów. Tymczasem Jezus mu się wymknął spod wyobrażeń. I jakie piękne słowa mówi Jezus: „pozwólcie im odejść”. Jezus tak szanuje naszą wolność, że pozwala nam odejść. Tak szanuje naszą wolność, że możemy Go sprzedać, że możemy Go ukrzyżować. I możemy Go sobie fałszywie wyobrazić. I to jest nasz problem: dlaczego fałszywie wyobrażamy sobie Boga? Ponieważ to jest pierworodny grzech. Od początku historii ludzkości wmówiono nam - był ktoś w raju, kto wmówił nam - że Bóg nie jest dobry. I całe życie to kłamstwo nam towarzyszy: Bóg nie jest dobry. Bóg cię opuścił, zawiódł. I często tworzymy sobie takiego boga na własny obraz, lepszego boga. Takiego boga nie ma, taki bóg na pewno nam nie pomoże. I dlatego tak często w Biblii słyszymy: „Boże pokaż nam swoją twarz, pokaż jaki jesteś, bo wtedy będziemy szczęśliwi”. I to jest tak ważne pytanie dla tych, którzy czuwają przy Sercu Bożym. Czy ja to Serce, ten puls Bożego Serca, dobrze odczytuję, czy przypadkiem nie mam fałszywego obrazu Boga? A to takie ważne, żeby ten rytm Serca znać. Dlaczego to takie ważne? Ponieważ Jezus powiedział apostołom, do Filipa: „Tak długo jestem z wami, a jeszcze mnie nie poznałeś? Kto mnie widzi – widzi Ojca”. Apostołowie patrzyli na Jezusa trzy lata i potrafili się mylić. I dlatego tak ważne jest, żeby wciąż weryfikować ten swój obraz Boga. Słyszymy jak Filip mówi: „pokaż nam Ojca, a to nam wystarczy”. Kiedyś przeczytałem komentarz, dlaczego to słowo „wystarczy” jest takie ważne. Bo to słowo po grecku oznacza: oddalić śmierć, przyjść z pomocą, uszczęśliwić.
Oddalić śmierć
Jeśli rozpoznaję prawdziwego Boga, to odchodzi z mego życia śmierć. Nawet nie boję się umierać. Wystarczy rozpoznanie Bożego oblicza, Bożego Serca, by tak jak Jan - trzymając ucho przy Sercu Jezusa – stać potem przy krzyżu do końca, nie bać się. Wystarczy rozpoznanie prawdziwego Boga, żeby nie bać się śmierci, czyli nie bać się życia.
Mieć moc
Wpatrywanie się w Boże oblicze rozwiązuje także moje problemy. Panie Boże, te problemy, które mam – Ty weź, ja się będę Tobą zajmował, a Ty się zajmij moimi problemami. I po godzinnej adoracji – sami wiecie – te problemy stają się całkiem inne, przychodzi moc od Boga.
Być szczęśliwym
Rozpoznawanie Bożej miłości, Bożego oblicza wystarczy także, by stawać się szczęśliwym. Kiedyś papież Benedykt tak pięknie powiedział: „Szczęście ma imię i oblicze – Jezus Chrystus w Najświętszym Sakramencie”. I to jest ważne, by leczyć tę erozję serca wpatrywaniem się w Boże oblicze, w Jezusa Chrystusa w Eucharystii, w Boże Serce, żeby nie ulec temu kłamstwu, że Bóg nie jest dobry. Trzeba wciąż mieć w głowie jako dogmat, że Bóg jest zawsze dobry i jeżeli coś złego się dzieje w moim życiu, to trzeba na pewno nie kwestionować miłości Bożej, ale tym bardziej do Niego się uciekać.
Krzyżowanie miłości, krzyżowanie Bożego Serca
Są pewne przeszkody, pewne gwoździe, które potrafią ranić, krzyżować Boga w naszym sercu, wręcz zabić miłość. Tak jak żyły przez lata się zatykają i nie przepuszczają już krwi, tak przez nasze życie, serce i modlitwę Boża miłość może już nie przechodzić, bo są pewne „korki”, które zatykają przepływ tej miłości. Ja mogę być człowiekiem religijnym, ale ta religijność może być pusta. Może ona nie być nośnikiem miłości Bożej, może ją nawet paradoksalnie tamować, zatrzymywać, krzyżować. Są takie cztery sytuacje, które zabijają Bożą miłość w naszym sercu. Te cztery sytuacje to: grzechy zmysłów, inni bogowie, pycha i niezgoda na własne życie.
Grzechy zmysłów
Potrzebujemy miłości, ale gdy rozczarujemy się Bogiem, to szukamy czegoś zastępczego, czegoś, co jest podobne do miłości, co jest przyjemnością, czułością, satysfakcją. I dlatego wchodzimy w zmysłowość, w grzechy ciała i oczu. To często grozi nam: ludziom pobożnym, pozornie religijnym. Nie umiejąc odczytać bezpośrednio tej Bożej miłości – szukamy miłości zastępczych. Wchodzimy w alkohol, narkotyki, pracę, władzę, nawet we wspólnocie, w bractwie, w jakieś gromadzenie przedmiotów, grzechy seksualne, hazard, seriale telewizyjne. Znam pana, który jest bardzo pobożny, ale dzieciom zabiera komputer, bo tak go wciągnął świat gier. To wszystko nam grozi - niby dobre rzeczy, ale tak łatwo się pomylić. Przynoszą coś, co nas ożywia, ale tylko na chwilę, potem nadchodzi pustka, frustracja i znowu chcemy więcej - i tak się nakręcamy. Grzechy zmysłowe bardzo przeszkadzają w codziennym życiu i w tym, żeby ta miłość przez nas przepływała. Wszystko musi mieć swoją miarę. Często nie widzimy, że tę miarę przekraczamy, a wydaje nam się, że robimy coś dobrego. Obrazem, który dobrze to oddaje jest obraz, gdy Izraelici wędrowali przez pustynię i - czytamy w Księdze Wyjścia - zbierali mannę, którą Bóg im dawał codziennie. Mogli ją jednak zbierać tylko danego dnia, na ten dzień (z wyjątkiem piątku, kiedy mieli zbierać drugie tyle na dzień szabatu). Wszyscy, którzy zebrali więcej niż było potrzeba danego dnia – zobaczyli - że manna następnego dnia była już zepsuta i pojawiały się robaki. I tak jest z dobrem, którego używamy w nadmiarze, z tym czego używamy zbyt dużo – zaczyna się psuć. Ta miara, naczynie, którym zbierali mannę nazywała się omer, a grzech po hebrajsku to gomer – ta jedna litera „g” jest tak ważna. Sprawia, że z nadmiaru wchodzimy w grzech, że tak niewiele potrzeba, by przesadzić także w życiu duchowym. Jak ważny jest umiar. Jak ważne jest, byśmy nie przesadzali, nie przekraczali pewnej miary, bo grzechy zmysłów blokują w nas miłość. I stąd zalecenie do ascezy, do umiarkowania, by pozamykać okna naszych zmysłów. Nasze ciało jest świątynią, która ma owe okna, są nimi zmysły. Ezechiel powie, by okratować okna świątyń. Jeżeli ktoś jest bardzo od czegoś uzależniony, musi te okna dostępu – nawet dozwolonego dobra - całkiem zamknąć.
Grzechy pychy
Drugi sposób zabijania miłości Boga w nas, to grzech pychy. Często niektórzy utożsamiają pychę tylko z jedną jej wersją, a są dwie. Jest pycha przez nadmiar – kompleks wyższości. Wciąż chcemy więcej, chcemy być lepsi, krytykujemy, oceniamy, poniżamy, chwalimy się, stawiamy nadmierne wymagania. Ale pycha to również kompleks niższości – czyli to, że zaniżamy naszą wartość. Stajemy się pełni kompleksów, a one też są pychą. Poniżam się, mówiąc, że do niczego się nie nadaję, jestem biedny, niepotrzebny, bez talentu, nieszczęśliwy – to również jest pycha, kłamstwo o sobie. Najczęściej myślimy o pysze, że jest to kłamstwo z nadmiaru, ale to jest też kłamstwo z niedomiaru – to, że ja nie wierzę w siebie, dołuję się, że żyję oblepiony jakimiś etykietkami sprzed lat. Dlaczego pycha z nadmiaru lub niedomiaru jest obecna w naszym życiu? Ponieważ wydaje nam się, że nie będziemy kochani przez Boga. Nie będziemy kochani przez ludzi, jeżeli będziemy takimi, jakimi jesteśmy, dlatego udajemy kogoś innego. Kłamstwo stąd bierze się w naszym życiu, że boimy się być sobą, a przez to, że możemy być niekochani. Stać nas na to by udawać przez nadmiar, to wywyższamy się, eksponujemy jakieś ciekawe umiejętności. Wtedy myślimy, że nas ktoś doceni, pojawi się jakieś uznanie, a to jest jakaś namiastka miłości – docenienie, zauważenie; Gdy nas na to nie stać, idziemy w drugą stronę: ja, taka nieszczęśliwa, biedna, skrzywdzona, cierpiąca – i wszyscy się nade mną litują. Litość zaś też jest pewną formą miłości i wtedy czuję się kochana. Ale wtedy udaję kogoś innego, niż naprawdę jestem. Po co kogoś udawać? Przecież Boga nie oszukasz, nie musisz przed Nim stać pyszny, jak przed jakimś dyrektorem i przez nadmiar udawać: Panie Boże, jaki ja dobry, czy piękny jestem! Bóg cię zna. Wie, jaki jesteś. I także - nie musisz znowu się strasznie zadręczać, że masz czegoś mało, że dużo masz w sobie biedy, że cierpisz. Bóg to doskonale wie. Ważna jest tutaj historia Jakuba, patriarchy Izraela, który walczył z aniołem. Ucieka od swego teścia, któremu ukradł owce, a przed nim spotkanie z bratem, któremu ukradł pierworództwo. Boi się jednego i drugiego. Nie wie, jak żyć, więc żyje w kłamstwie i prosi Boga o błogosławieństwo. Bóg mu tego błogosławieństwa udziela, ale uszkadza mu biodro. Chce mu przez to powiedzieć, że życie nasze polega na tym, że kulejemy na jedną nogę. Co to znaczy? Pycha przez nadmiar chciałaby, abyśmy zawsze chodzili na obu nogach, by nie wolno nam się było potknąć. To jest taki obraz zarozumiałego, zawsze pewnego siebie człowieka, któremu jak się zdarzy porażka, błąd, potknięcie – to wpada w lęki czy histerię, bo nie będzie akceptowany czy kochany. Pycha zaś przez niedomiar polega na tym, że ja muszę kuleć na obie nogi: moje życie jest tak nieszczęśliwe i biedne, nic nie potrafię, takie chodzące nieszczęście… I to jest kłamstwo. Pan Bóg mówi Jakubowi: twoje życie polega na tym, że jedną nogę masz zdrową, a drugą chorą – i kulejesz. Raz jesteś w czymś dobry, a raz słaby, masz wady i zalety - i to jest cała prawda o tobie. Tak żyjmy i wtedy Boża miłość będzie do nas docierać, bo nie będziemy musieli udawać. A jak udaję, to kłamstwo zabrania tej miłości dojść do mnie.
Różne bożki
Trzeci sposób krzyżowania Bożej miłości w naszym życiu, to inni bogowie, bożki, którym służymy, często o tym nawet nie wiedząc. Każdy z nas nie tylko chce być kochany, ale chce kochać - kogoś czcić, uwielbiać. To jest pragnienie naszego serca. Pojawia się pytanie: co czczę, kogo uwielbiam? Wobec czego uprawiam kult? Jak to sprawdzić? Wystarczy pomyśleć, czemu poświęcam najwięcej czasu i uwagi, na co wydaję najwięcej pieniędzy. To jest najprostszy sposób pokazania sobie, czy wbrew moim deklaracjom - czczę Boga, czy kogoś albo coś innego? Czy jestem gotowy porzucić to, co nie jest Bogiem w moim życiu lub to ograniczyć tak, by Bóg był pierwszy? Bo czcić można wszystko, uwielbiać można wszystko: wiedzę, sztukę, człowieka, siebie, swój wygląd, biznes, politykę, seks, sport, zakupy. Kogo czcisz? Może to być nawet cierpienie, nawet ono może być moim bożkiem. To jest dla niektórych szokujące, ale mogę tak się zajmować moim bólem i nieszczęściem, że dla Boga nie mam czasu. Niejednokrotnie Bóg nas nie chce uzdrowić nie dlatego, że jest taki okrutny, ale dlatego, że my jesteśmy tak swoim cierpieniem pochłonięci, że nawet Go nie widzimy, że On jest w pobliżu, czeka i chce nam pomóc. Abraham czekał tak długo na syna, że gdy w końcu go otrzymał, tak go czcił, tak się nim zajmował, że mało go nie udusił. Miał go złożyć w ofierze, gdy Bóg mu to zaproponował. Ale przez to wydarzenie Bóg pomógł Abrahamowi sobie uświadomić, że ten syn był tak dla niego ważny, że tak bardzo skupiał jego uwagę, że Izaak nie miał nawet wolności, ponieważ ojciec całego go niejako zawłaszczył. Kiedy Bóg nakazał Abrahamowi zabić nie Izaaka, ale uwikłanego w zaroślach starego barana, wówczas Abraham uświadomił sobie, że ma złożyć w ofierze swoje chore ojcostwo, które uczyniło ze swego syna bożka. Wtedy Abraham stracił swego bożka, a odzyskał syna. Zobaczył, że nawet syna nie można kochać tak bardzo, jak Boga. Jezus powie inaczej: jeśli kochasz bardziej męża, brata, syna, rodziców, niż mnie – nie jesteś mnie godzien. Tak może być też w naszych grupach, wspólnotach: przychodzi jakiś człowiek, który nam powie coś o Bogu, pokaże Go i my się tak do tego kogoś przywiążemy, że przysłoni nam on naukę Kościoła i samego Boga. Popatrzmy na aniołów w Biblii: one przychodzą, oznajmiają Bożą wolę i znikają, bo nie chcą przysłonić sobą Boga. Aniołowie są tak piękni, święci, dobrzy, że można się w nich zakochać bez miary, ale oni o tym wiedzą i usuwają się. „Wtedy odszedł od Niej anioł” – czytamy w scenie zwiastowania Maryi. Dlaczego odszedł anioł od Maryi? Ponieważ Ona miała już Boga w sercu – Jezusa. Anioł już był niepotrzebny.
I właśnie to jest ważne, że tacy znaczący ludzie w naszym życiu, mają nam pokazać Boga
i odejść, a my mamy już podążać za Bogiem.
Brak zgody na własne życie, zwłaszcza zranienia
Czwarta kwestia, kolejny sposób krzyżowania Bożej miłości w nas - to brak zgody na zranienia z przeszłości, jakieś krzywdy, których nie możemy zapomnieć. Możemy żyć wtedy w ciągłym nieprzebaczeniu, rozżaleniu, poczuciu krzywdy. Możemy dokarmiać swoje pretensje, żale, rozdrapywać rany i pogrążać się w coraz większym smutku, rozgoryczeniu i samotności. Ludzie nas mogą już nie rozumieć, jak można przez tyle lat nie pozwolić ranom się zabliźnić. Może się też zdarzyć tak, że wypieram tę prawdę, że ktoś mnie skrzywdził, zawiódł, bardzo zranił i pojawiają się depresje, nerwice, nienawiść, takie udawanie, że nie było czegoś, co było trudne. I tak sobie myślę, że ja taki biedny, zraniony, nie jestem godzien miłości, że Bóg mnie nie pokocha takiego. Tymczasem Jezus przyszedł właśnie do tych, którzy się źle mają. Te rany, krzywdy, które mam, które są moim doświadczeniem – paradoksalnie są właśnie miejscem, gdzie mnie Bóg kocha, są najlepszym miejscem, by doświadczać Bożej obecności i miłości. Jesteśmy podobni do Jezusa nie w tym, że jesteśmy tacy wspaniali, mądrzy, mamy tyle cnót, bo tak nie jest. Ale jesteśmy kochani przez Boga dlatego, że jesteśmy do Niego podobni w cierpieniu, zranieniu, krzyżowaniu, biczowaniu, biciu, opluciu, kopaniu. Bóg nas kocha na tym poziomie najbardziej. Nie musimy więc wyrzucać tej krzywdy, udawać, że jej nie było. Mamy na nią się zgodzić, czyli przebaczyć, mamy ją zaakceptować, czyli uznać za część mojej historii, do której zaproszę Bożą miłość. Wtedy Boża miłość uczyni z mojej historii historię zbawienia, świętą historię, historię miłości.
Geometria miłości
Pojawia się więc pytanie, jak mamy kochać? Święta Jadwiga modląc się przed czarnym wawelskim krzyżem, pytała Jezusa, co ma czynić? I słyszała w sercu odpowiedź: „czyń, co widzisz!” To jest wzór, to jest miara i sposób miłości, do której zachęca nas i posyła Jezus – naśladuj Moją Miłość Ukrzyżowaną. To Krzyż Jezusa, który jest uobecniany podczas każdej Eucharystii, jest najlepszą szkołą i doświadczeniem miłości, z jakiej mamy czerpać, i jaką mamy świadczyć. Święty Paweł napisze, byśmy poznawali szerokość, głębokość, wysokość i długość Bożej miłości, którą zostaliśmy napełnieni. Jest to swoista geometria miłości. Spróbujmy krótko rozważyć te poszczególne wymiary miłości niejako wpisane w Eucharystię.
Szerokość miłości
Pierwszy wymiar Bożej geometrii miłości, którego mamy doświadczać i się uczyć jest niejako wpisany w obrzędy wstępne Mszy świętej. Możemy ten wymiar – za Janem Pawłem II – nazwać: „litość nad tym, który przegrał w walce” (hebr. hamal). Tak Bóg nas kocha. Na początku Mszy świętej przychodzę i mówię: Panie Boże, popatrz jak ja wyglądam. Walczę o miłość i nie umiem kochać. Szata mojej miłości jest podarta i brudna. Wtedy mówię: Panie, zmiłuj się nade mną. Z-miłuj się, czyli z - miłością przyjdź. Jezus lituje się nade mną, rozkłada swoje szerokie, miłujące ramiona, przytula mnie (to jest ta szerokość Bożej miłości), przebacza i mówi: ogarniam cię Moją, litująca się nad tobą, miłością. Wiem, że chcesz kochać i być kochany, ale ci nie wychodzi. Zaczynaj od nowa, Ja ci pomogę. A potem idź, i ty też tak kochaj, jak zostałeś pokochany – dawaj innym szansę.
Głębokość miłości
Drugi wymiar Bożej miłości wpisany jest w liturgię słowa Mszy świętej. Jest to niejako głębokość Bożej miłości. Nazwiemy ten rodzaj miłości – za Janem Pawłem II – „miłością matki, która kocha wciąż inaczej” (hebr. rahamim). Słowo Boże wciąż nas też inaczej kocha. Dzisiaj tu wygłoszone inaczej dociera do każdej i każdego z was. Słowo Boże, które zawsze jest słowem miłości, najgłębiej rozpoznaje, czego dzisiaj – tu i teraz, gdy je słuchamy – najbardziej konkretnie potrzebujemy. Jedni potrzebują pocieszenia, inni skarcenia, jeszcze inni zachęty. Ktoś oczekuje wsparcia, ktoś inny pouczenia. Tak działa słowo Boże. Ono, będąc przejawem macierzyńskiej miłości Boga, kocha nas wciąż inaczej, dostosowując się do naszych potrzeb. Tak przecież kocha matka – wciąż dostosowuje się do wieku czy sytuacji dziecka. Inaczej kocha dziecko, które jest pod jej sercem, inaczej gdy jest niemowlęciem, jeszcze inaczej, gdy jest nastolatkiem czy jest już dorosłe i ma już swoją rodzinę. Matka kocha inaczej dziecko chore, inaczej zdrowe, inaczej opiekuje się w smutku, inaczej, gdy dziecko jest szczęśliwe. Wciąż ta sama matczyna miłość, ale nie taka sama. My zaś tak często ciągle kochamy tak samo i dziwimy się, że to nie działa. A Bóg dostosowuje miłość do okoliczności, sytuacji i osób. Miłość Boża jest mądra. Tak jej doświadczajmy i tak uczmy się też kochać – mądrze, kreatywnie.
Wysokość miłości
Trzeci wymiar Bożej miłości, który przychodzi niejako z wysoka, prosto z nieba, wpisany jest w samą liturgię Eucharystii. Jest to „miłość wierna samej sobie” (hebr. hesed). Bóg wierny samemu sobie – kocha, chociaż ja nie kocham. Tak kocha, że nawet jeśli ja odchodzę, On mówi: Ja zostaję wierny. To jest ta wysokość Bożej miłości – wierność. Dzisiaj tak nie umiemy kochać. Dzisiaj jest modna „miłość” na chwilę, na krótki czas. Piosenkarka śpiewa, a my to bezwiednie wchłaniamy w swój umysł i sumienie: „Znów się zepsułeś i wiem, co zrobię, zamienię cię na lepszy model”. Taką kulturą się nasączamy, a potem tak czynimy. Zmieniamy przyjaciół, żony, mężów… Odchodzimy także od samego Boga… Nie umiemy być wierni w miłości… Na Eucharystii możemy doświadczyć wiernej miłości Boga. On zawsze przyjdzie na ołtarz pod postacią chleba i wina, po przeistoczeniu. Zawsze. Nawet, kiedy my wierni nie jesteśmy, kiedy my o Nim zapominamy. Taki jest nasz Bóg, taka jest Jego miłość. Przyjmujmy ją i doświadczajmy na Eucharystii, a później tak kochajmy naszych bliźnich.
Długość miłości
Obrzędy zakończenia Mszy świętej zapraszają nas niejako w czwarty wymiar Bożej miłości – pokazują jej długość. Możemy ją nazwać – za Janem Pawłem II - „miłością czułą, delikatną” (hebr. hus). Przyjmując na Eucharystii podczas Komunii świętej Ciało Chrystusa, stajemy się jeszcze bardziej Ciałem Chrystusa – jak powie św. Augustyn. I tak właśnie, jako Ciało Chrystusa mamy iść i kochać ten świat, tak bardzo spragniony Bożej miłości. Jan Paweł II nazwie Kościół – Ciało Chrystusa „sakramentem delikatności i czułości Boga”. W ten sposób mamy kochać świat i ludzi. Tak, jak nauczyliśmy się wcześniej – miłością szeroką, głęboką i z wysoka – ale także miłością delikatną i czułą. Dzisiaj w relacjach międzyludzkich jest dużo przemocy, brutalności. Nie jesteśmy delikatni w słowach, gestach, postawach. Bóg nas uczy miłości delikatnej – idźcie, i kochajcie tak, jak zostaliście pokochani przeze Mnie. Tak, jak delikatnie przyjmujecie Mnie do swych serc w Komunii świętej, by nie znieważyć czci małej Hostii, tak samo przyjmujcie i kochajcie ludzi. „Horyzont miłości jest bez granic – jest nim cały świat” – powie papież Benedykt XVI. Taka jest długość Bożej miłości. Na koniec Eucharystii Jezus mówi: Idźcie, bo Ja chcę kochać cały świat i wy jesteście Mi potrzebni ze swoją miłością innym. Cicho, spokojnie, przy adoracji, przy pracy, w ciszy - Wasza miłość może dotrzeć w najdalsze krańce świata.
EKG jest konieczne, by miłość była podobna do Miłości
Pan Bóg zaryzykował i powiedział, że chce nas pociągnąć do siebie więzami miłości, więzami ludzkimi. My wiemy jak ludzie kochają, bo my wiemy, jak my kochamy. Ta miłość czasem dziwnie wygląda. Kiedyś mój siostrzeniec mówi: ,,wujek zagrajmy w szachy’’. Mówię: ,,dobrze przygotuj wszystko na szachownicy’’. Przychodzę, a on przygotował wszystko do gry w warcaby. Mówię: ,,Filip, mieliśmy grać w szachy’’. A on mówi: ,,no, przygotowałem wszystko do gry w szachy’’. ,,Ty przygotowałeś grę w warcaby, nie w szachy. Kto cię uczył grać w szachy - zapytałem?’’. ,,Koledzy w klasie”. To była 5 klasa... Nauczyli go grać w warcaby myśląc, że go uczą grać w szachy. Mówię: ,,Filip to jest podobna gra, ale szachy to jest gra trudniejsza. Na tej samej szachownicy, ale wymaga więcej myślenia, więcej reguł’’. Nam się często wydaje, że my wiemy czym jest miłość, bo tak nas nauczono. Ale dopiero w konfrontacji z prawdziwą miłością możemy zobaczyć, że często ta miłość jest bardzo poraniona, bardzo chora. Dlatego konieczny jest regularny rachunek sumienia i regularne przyglądanie się naszej miłości, naszemu sercu - osobistemu i temu wspólnotowemu - w świetle Bożego słowa i Eucharystii. Konieczne jest okresowe EKG.
Ks. Artur Ważny
W jedności z Sercem Jezusa w drodze do świętości
i odnowy świata
Rozpoczynający się jubileusz 150-lecia istnienia w Kościele Arcybractwa Straży Honorowej Serca Pana Jezusa zachęca do zastanowienia się nad istotą i celem tej wspólnoty w życiu Kościoła i ludzkiej społeczności. Kim jesteśmy? Po co jesteśmy? Kim mamy się stawać i co ofiarować światu, czym ubogacać Kościół? To są zasadnicze pytania, które pomogą sięgnąć do wnętrza tajemnicy, na nowo zrozumieć naszą istotę, naszą tożsamość. Pragniemy zatem zgłębić i przypomnieć sobie duchowość Arcybractwa. Jej zaś przypomnienie pomoże z kolei zrozumieć tę zasadniczą prawdę, która z niej wypływa, że naszym celem, zadaniem, powołaniem jest być jedno z Sercem Jezusa, aby w jedności z Nim zmierzać pewnym krokiem ku świętości, a zarazem przyczyniać się do odnowy świata, w którym żyjemy. Potrzebę tej osobowej i głębokiej jedności uświadamiamy sobie szczególnie w Godzinie Obecności. „Trwajcie we Mnie, a Ja w was trwał będę". Tylko jedność z Jezusem da nam potrzebną łaskę, moc i pomoc w dawaniu świadectwa wobec świata.
Stąd też temat tej prelekcji: W jedności z Sercem Jezusa w drodze do świętości i odnowy świata.
Czym jest „duchowość"?
Duchowość to życie duszy, głębin naszego serca. W codziennym życiu, aby można było żyć, poruszać się, pracować trzeba widzieć, trzeba „chodzić w świetle", trzeba być nim oświeconym. Przytłaczający jest każdy mrok, każda ciemność. Podobnie jest w życiu duszy, aby człowiek mógł sam w sobie funkcjonować, winien kierować się najgłębszymi wartościami, inspiracjami, winien widzieć, dostrzegać, odczuwać to wewnętrzne światło, które go inspiruje, które daje motywację, które pozwala trwać... Tym światłem jest duchowość. To ów świat wartości, odczuć, zasad, postaw, najgłębszych inspiracji, które tworzą ten jakże wielki horyzont życia - życia duchowego. Duchowość to zawsze intymne, głębokie spotkanie się z Bogiem, Jego łaską, Jego działaniem, z darami Ducha Świętego. To spotkanie buduje na naszej naturze łaska. Ona zatem doskonali w nas to, co dobre, szlachetne, co jest darem samego Boga. Duchowość jest zatem tym niebem duszy, dzięki któremu możemy pewnie poruszać się w wędrówce ku Bogu, ku samej Miłości.
Szczytem przeżywanej duchowości jest zawsze życie duchem miłości, bo „miłość to największy z darów, który wyrasta na glebie wiary". „Miłość Boża rozlana jest w sercach naszych przez Ducha Świętego, który został nam dany" (Rz 5,5).
Duchowość Arcybractwa
Założyliśmy sobie to zadanie: zgłębić naszą duchowość. Oto jesteśmy w sercu duchowości chrześcijańskiej. Wyobraźmy sobie, że zbliżamy się do wnętrza ziemi, a tam przecież panuje niewyobrażalne gorąco. Naukowcy mówią, że jest tam temperatura bliska tej na powierzchni słońca. Ziemia może być metaforą Serca, bo w Sercu zawsze panuje gorąco, tam jest życie dusz, życie wspólnoty Kościoła - a to życie płynie z miłości samego Boga, która wszystko ogrzewa i ożywia.
Serce człowieka także ma wnętrze, ale kiedy bywa ono gorące? Chcąc teraz jakoś ująć, uchwycić tę jakże cudowną duchowość Arcybractwa Straży Honorowej Serca Pana Jezusa, trzeba odnaleźć się w Sercu życia Kościoła. Należy przypomnieć sobie żar miłości i inspirację płynącą z wiary i mistyki Założycielki Siostry Marii. Maria od Najświętszego Serca, wizytka z Bourg-en-Bresse pragnęła, aby celem Straży było szerzenie czci, uwielbienia i wynagradzanie Sercu Bożemu za grzechy i zniewagi, jakich dopuszcza się każdy człowiek, poszczególni wierzący oraz świat. Ten nieraz zimny świat ludzkich serc można jedynie ogrzać i oświecić miłością.
Wiadomo, że na długo przed życiem i dziełem założycielki Arcybractwa, powiernica Serca Jezusowego św. Małgorzata Maria Alacoque pragnęła kochać objawioną w Jezusie Chrystusie Miłość Boga. Wiemy, jakie podejmowała trudy, jak umiała cierpliwie znosić różne trudne, bolesne sytuacje, jak umiała cierpieć, znosić upokorzenia, jak wiele się modliła i z posłuszeństwem wypełniała wolę Boga. A we wszystkim była kierowana, inspirowana duchowością ofiarnej miłości do Boskiego Serca Jezusa. Samo to Serce ujawniło jej swą tajemnicę żaląc się przy tym: „Oto Serce, które tak bardzo ukochało ludzi, a które otrzymuje tylko oziębłość, obojętność i niewdzięczność". Małgorzata Maria wybierała zatem drogę pokornej, ofiarnej, uczynnej miłości. Ta miłość rozgrzewała jej serce, stawała się życiem jej duszy, jej oddechem, nieustanną inspiracją.
Wiele lat po niej, inna święta, nie należąca do Zgromadzenia Sióstr Wizytek, karmelitanka - św. Teresa od Dzieciątka Jezus, niczym siostrzane odbicie pragnień świętości św. Małgorzaty Marii, również poszukuje miłości. Jej życie, jej pragnienia, oczekiwania, a nade wszystko życiowa walka uczą, że to miłość jest kluczem dla zrozumienia ludzkiego życia, najgłębszych pragnień skrywanych w sercu. Św. Teresa pomaga nam także zrozumieć i „zawierzyć Miłości" sięgając do tego najgorętszego miejsca Ewangelii. Trudziła się wielce w swej drodze do tego źródła, ale wiedziona Duchem Świętym w końcu zrozumiała, że miłość, jako obecność w duszy samego Boga, ożywia życie chrześcijan. Sama zapragnęła tego co i zrozumiała: „znalazłam swoje powołanie, w sercu Kościoła, mojej Matki będę miłością". Oto dłuższy fragment jej wypowiedzi: „Zrozumiałam, że jedynie miłość porusza członki Kościoła i że gdyby ona wygasła, apostołowie nie głosiliby już Ewangelii, męczennicy nie przelewaliby już krwi. Zobaczyłam i zrozumiałam, że miłość zawiera w sobie wszystkie powołania, że miłość jest wszystkim, obejmuje wszystkie czasy i miejsca; słowem, miłość jest wieczna. Wtedy to w uniesieniu duszy zawołałam z największą radością: O Jezu, moja Miłości, nareszcie znalazłam moje powołanie: moim powołaniem jest miłość. O tak, znalazłam już swe własne miejsce w Kościele; miejsce to wyznaczyłeś mi Ty, Boże mój. W sercu Kościoła, mojej Matki, ja będę miłością. W ten sposób będę wszystkim i urzeczywistni się moje pragnienie".
Czyż to nie porywające? Czyż to odkrycie św. Teresy nie jest inspirujące. Czy nie jest ono dla nas wszystkich pewnym drogowskazem? Z pewnością, z uwagi na niezwykłą prostotę i blask mądrości, Ojciec Święty Jan Paweł II nadał jej tytuł Doktora Kościoła. Oto przed nami duchowość miłości. W ciągu wieków życia Kościoła niezliczone wręcz rzesze wielkich i prostych świętych, kanonizowanych i nie, objawiają nam drogę miłości, miłości objawionej w Sercu Zbawiciela, miłości ewangelicznej - miłości, która porusza serce człowieka najgłębiej będąc w nim źródłem człowieczeństwa, źródłem nadziei i życia. Odda to jakże pięknie Jan Paweł II: „Człowiek nie może żyć bez miłości. Człowiek pozostaje dla siebie istotą niezrozumiałą, jego życie jest pozbawione sensu, jeśli nie objawi mu się Miłość, jeśli nie spotka się z Miłością, jeśli Jej nie dotknie i nie uczyni w jakiś sposób swoją, jeśli nie znajdzie w Niej żywego uczestnictwa. I dlatego właśnie Chrystus-Odkupiciel, jak to już zostało powiedziane, „objawia w pełni człowieka samemu człowiekowi". To jest ów - jeśli tak wolno się wyrazić - ludzki wymiar Tajemnicy Odkupienia. Człowiek odnajduje w nim swoją właściwą wielkość, godność i wartość swego człowieczeństwa. Człowiek zostaje w Tajemnicy Odkupienia na nowo potwierdzony, niejako wypowiedziany na nowo. Stworzony na nowo! (Jan Paweł II, encyklika Redemptor hominis (1979, 10).
Oto w naszej wędrówce ku sercu duchowości Arcybractwa docieramy powoli do najgłębszej i najważniejszej prawdy.
Aktualność tej duchowości
Napisano tak wiele książek, artykułów, powiedziano tysiące kazań, konferencji na temat kultu Jezusowego Serca i duchowości chrześcijańskiej, która ten kult przyjmuje, nim żyje, ten kult głosi i szerzy. Mówiąc jednak o kulcie Jezusowego Serca, trzeba sobie mocno uzmysłowić, że jesteśmy w sercu duchowości uczniów Jezusa. Trzeba uwierzyć w wielką aktualność i potrzebę tej duchowości w Kościele. Ma ona wieczną młodość, świeżość i głębię. Tak wiele dokumentów Kościoła i nauczanie kilku papieży na nią wskazuje.
„Słusznie więc Serce Słowa Wcielonego uchodzi za znak i symbol potrójnej miłości, którą Boski Odkupiciel kocha nieustannie Ojca Przedwiecznego i wszystkich ludzi. Jest ono najpierw symbolem Boskiej miłości, którą Syn dzieli wspólnie z Ojcem i Duchem Świętym. Dla nas ta miłość objawia się wyłącznie w Słowie Wcielonym, które nam ją ukazuje przez swoje słabe ludzkie ciało ... Serce Jezusa jest (...) symbolem tej płomiennej miłości, która wlana w Jego duszę ubogaca w Nim ludzką wolę i kieruje oraz oświeca jej działanie najdoskonalszą, podwójną wiedzą. I wreszcie Serce to, już w sposób całkiem naturalny, jest symbolem ludzkich uczuć, gdyż ciało Jezusa Chrystusa, poczęte w łonie Maryi Dziewicy za sprawą Ducha Świętego, ma o wiele większą zdolność odbierania wrażeń niż ciała innych ludzi" (Pius XII, enc. Haurietis aquas, 15 maj 1956).
Kult Serca Jezusowego to prawdziwa odnowa ludzkich serc i społeczności. On otwiera Kościół na realizację w świecie Bożego Królestwa, które jest pośród braci i sióstr realizacją ewangelicznej miłości, pokoju, wolności i sprawiedliwości; które jest życiem wedle ewangelii błogosławieństw.
Patrząc jednak na fakt, że stosunkowo jest mało młodych chrześcijan, którzy zasilają szeregi Arcybractwa, można odnieść mylne wrażenie, że to już przeszłość, że to już nieatrakcyjne i mało aktualne. Oto rzekomo współczesność wyparła mądrość, doświadczenie i świętość wieków. Ale to tylko pozór, bo ognia żarzącej się miłości nikt i nic nie zagasi; gdyż człowiek nie może żyć bez miłości. Kolejne ludzkie pokolenia, kolejni chrześcijanie wkraczając w dojrzalszy okres życia doświadczają potrzeby duchowej stabilizacji, kierowania się tym, co pewne i prawdziwe, co otwiera drzwi ku wieczności. Chcą na nowo odkrywać miłość, żyć nią i jej służyć. Ale trzeba już nieco przeżyć, doświadczyć, trzeba się i zagubić, aby wreszcie zrozumieć, że nie da się żyć bez miłości - tej która wypływa z Serca Jezusowego, która jest Bogiem.
Jest w Kościele tak wiele nurtów duchowości Serca Jezusowego i dobrze. A młodzi, którzy jeszcze nie wiedzą czym albo raczej Kim jest Miłość, kiedy już doświadczą upokorzenia płytkością i iluzjami życia (życia bez Boga także) będą szukać, będą powracać - jak syn marnotrawny - aby ubrać swą duszę w godność dziecka Bożego i otulić się w spojrzeniu pełnym przebaczenia Miłosiernego Ojca, będą chcieli opłukać swe szaty we Krwi Baranka i stanąć pod krzyżem, aby poprzez „otwarty bok" zajrzeć w tajemnicę Serca Boga. Wspólnota Straży Honorowej już karmi się tą tajemnicą i głębią nieogarnioną.
Duchowość poszukiwania (aktywność i otwarcie)
Członkowie Arcybractwa nade wszystko są aktywni, czynni w poszukiwaniu Miłości. Jak święty Jan pragną przysłuchiwać się Sercu Jezusa, pragną ujmować gesty i dopatrywać się w nich drogowskazu na życie. Pierwszy wymiar duchowości to nie stać w miejscu, ale wezwanie by wyruszyć w drogę, ciągle zmierzać w odkrywanie i poszukiwanie Miłości Jezusowego Serca. Widząc własne serce, nieraz tak zagubione, konkretny chrześcijanin - członek Arcybractwa, pragnie odnaleźć najważniejszą i najgłębszą inspirację dla swej wiary i życia. Tej Miłości nie da się raz na zawsze ogarnąć, zamknąć, nie można powiedzieć: „już poznałem Miłość", „już Ją definitywnie pokochałem", „już jestem Jej pełen". Ciągle jesteśmy w drodze, w trudzie walki, modlitwy, pokuty, nawracania się oraz podejmowania „pierwszych czynów" byle tylko odnaleźć i na nowo umiłować całym sercem ową „pierwotną Miłość", o której pisze Jan w Apokalipsie.
Jesteśmy zatem ciągle otwarci na pełnię Bożych darów, na doskonałość, która jest darem samego Boga. Członek Arcybractwa poszukuje Miłości, tęskni za Nią, pragnie Nią ubogacać swe życie, swe własne troski, cierpienia, radości. Ta miłość nieustannie kształtuje i modeluje „pielgrzymkę życia", konkretnego i niepowtarzalnego życia każdego z nas.
„Będą patrzeć na Tego, którego przebili" (J 19,37). Trzeba nam w tej „pielgrzymce życia" stanąć w końcu pod krzyżem Jezusa, bo tylko tam w pełni zobaczymy Miłość, tylko tam zrozumiemy ile kosztuje wierność tej Miłości, jak bardzo trzeba uwierzyć słowom Jezusa, aby wytrwać do końca i być świadkiem „otwartego Serca", być obmytym strumieniami łaski, miłosierdzia wypływającego z Najświętszego Serca samego Boga, Zbawiciela. To obmycie będzie z kolei popychać do dalszego otwarcia i poszukiwania, tak jak Maryja - inspirowana miłością - śpieszyła w poranek Wielkanocy do grobu, aby namaścić Ciało Jezusa. Miłość prowadziła ją na spotkanie Osobowej Miłości - Jezusa, a jednocześnie wprowadzała w centrum Dobrej Nowiny.
Duchowość Straży to zatem nieustanna droga ku nieogarnionej Miłości. Trzeba ciągle ku Niej iść poprzez tajemnicę swej własnej Golgoty, Golgoty przyjętej, zaakceptowanej „nie moja, ale Twoja wola niech się stanie", aby przyjąć Miłość, aby nią być przepojonym i w niej przemienionym.
Duchowość obecności i czuwania (wymiar eucharystyczny)
Duchowość poszukiwania prowadzi do duchowości obecności i czuwania. Oto już jesteśmy w centrum duchowości, a zarazem szczególnego charyzmatu, który ożywia Arcybractwo Straży Honorowej. Trwamy pod krzyżem i uczestniczymy w tajemnicy Paschy. Wcześniej wpatrywaliśmy się w konsekrowany chleb i wino, które zamkną w sobie dzieło Odkupienia czyniąc go nieustannym pokarmem na życie wieczne. Uczeń Jezusowego Serca jest szczególnie czujny na obecność Pana, wypatruje Jego gestów, spojrzeń, słów, które dokonują się w Wieczerniku. Uczeń Jezusowego Serca pragnie (jak św. Jan) „spoczywać na piersi Pana" przez jakże żywy, nieustanny kontakt z Eucharystią. To tu jest Pan: „prawdziwy pokarm na życie wieczne". To tutaj uobecnia się i wciąż ofiaruje Jego nieskończona Miłość.
W kulcie Eucharystii należy dostrzec szczyt kultu Jezusowego Serca. Eucharystia i miłość do Niej, przyjmowanie Jej, adoracja Serca Jezusa w Niej obecnego niweczy grzech i jest oddaniem Bogu najgłębszej czci oraz zadośćuczynieniem. Msza św. wynagradzająca, Komunia św., potem adoracja eucharystyczna - to jakże podstawowe wymiary życia, kultu, duchowości uczniów Jezusowego Serca, a zarazem duchowości Straży Honorowej. Nie można być dobrym członkiem tej zacnej wspólnoty bez szczególnej miłości do Eucharystii. Nie można oddzielić naszego życia i posługi od Niej, nie można rozpalić wnętrza swej duszy bez zanurzenia się w ocean życia Bożego, życia Miłości, która w Niej jest obecna, prawdziwa, żywa i do końca świata dająca życie światu. Eucharystia przenosi nas zawsze w duchową przestrzeń Odkupienia. Ona stawia i nas pod krzyżem Jezusa, pozwalając patrzeć na otwarte Serce Jezusa, Serce włócznią przebite. Jezusowe słowa: „pragnę", „Ojcze przebacz im", „wykonało się" „w ręce Twoje powierzam ducha mego" stają się życiem w nas - życiem naszej duszy. Stają się ofiarą zadośćuczynienia za grzechy i winy własne oraz drugich, całego świata. Tylko jedność z Sercem Jezusa, tylko oddanie, poświęcenie Jemu, ofiarowanie Mu wszystkiego czyni z naszych małych gestów i czynów coś, co zasługuje na miano „nasze wynagrodzenie, zadośćuczynienie".
Trwając pod krzyżem Chrystusa, jednocząc się z Jezusem Eucharystycznym, stajemy się ludźmi zawierzenia Bogu, tymi którzy „trwają w Nim", jesteśmy świadkami dzieła Odkupienia, świadkami tej Jedynej Miłości, „Która przyciągnęła wszystkich do siebie". Stajemy się ludźmi niezwykłej kontemplacji, ludźmi zapatrzenia w Serce Jezusa - w Serce tajemnicy Odkupienia. Potem już nie odwracamy naszego wzroku, nade wszystko wzroku duszy, serca. Odnajdujemy najważniejszy sens, kierunek. Wiemy już ku Komu zmierzać, Kogo słuchać, Kim się fascynować. Odnajdujemy Największą i ostateczną wartość: Miłość, która jest życiem duszy i darem zadośćuczynienia. I tak oto stajemy się uczniami Tego, który jest Miłością. Stajemy się Jego wspólnotą, która wiernie Trwa przy Nim, która jest kształtowana przez Jego miłość.
A zatem czuwamy. Jesteśmy z Nim od chwili modlitwy w Ogrójcu. Wypełniamy wolę Pana: „pozostańcie i czuwajcie ze Mną". Okazuje się jednak, że trudno jest wytrwać przy Nim, gdy doskwiera ludzka słabość i duchowa ospałość. Pragniemy bardzo mieć serce czuwające, gotowe aby podejść, pocieszyć, przytulić się do serca Mistrza, Przyjaciela; ale jest to niekiedy bardzo trudne bo słabość uczniów: Piotra, Jakuba i Jana płynie także w naszych żyłach. Tym niemniej jeśli będziemy świadomi tej słabości, jeśli będziemy stale zanurzać się w Serce Zbawiciele, oddawać Mu z ufnością swoją małość i słabość, jeśli będziemy spotykać Go na łamaniu Chleba, to nasza pielgrzymka do wnętrza serca oraz do niebieskiego Emaus zostanie uwieńczona spotkaniem Pana, jednością z nim w miłości.
Godzina Obecności, „jedność z Miłością" - centrum duchowości obecności i czuwania
„Pozostańcie tu i czuwajcie ze Mną" - oto prośba Jezusa skierowana do Apostołów w Ogrójcu jest jakby streszczeniem całego Jezusowego nauczania. Trwać przy Jezusie to słuchać Go, przyjmować i wypełniać Jego przykazania, to naśladować Jego życie, gorliwość w modlitwie, dar z siebie oraz umiłowanie woli Ojca. Każdy uczestnik wspólnoty Arcybractwa ma to podstawowe zadanie do wykonania, ale ono jest jakby zewnętrznym wyrazem wewnętrznego duchowego ognia miłości. Codzienna Godzina Obecności przy i dla Jezusowego Serca tylko wówczas ma swą głębię, gdy wyrasta z duchowości poszukiwania woli Boga, gdy jest przeżywana w jedności z Jezusem i dla Niego.
Praktyka Godziny Straży nie polega tylko na spędzeniu zawsze godzinnej adoracji przed Najświętszym Sakramentem, lecz na przeżywaniu wszystkiego, co dokonuje się w mym życiu podczas tej wybranej godziny w ciągu dnia w duchu miłości, uwielbienia i wynagrodzenia Najświętszemu Sercu Jezusa. Ważne, aby wszystko, co się wtedy dokonuje ofiarować z całym poddaniem się woli Bożej, w duchu miłości i zadośćuczynienia Boskiemu Sercu Jezusa, w duchu ofiarnej, czystej miłości.
Wielu braci i sióstr ma problem dobrego przeżywania tej godziny, to ich częste pytanie, a nawet ich oskarżanie siebie. Ten problem mieli nawet wybrani Apostołowie, bo Jezus im powiedział: „Nie mogliście jednej godziny czuwać ze Mną?" (Mt 26,40). A jednak żadne zewnętrze formy nie zaspokoją wewnętrznego pragnienia, aby jak najgłębiej, jak najpiękniej przeżyć ten czas. To, co pozwoli mieć względną pewność, że „czuwaliśmy z Jezusem", to żar pokornej, ufnej, oddanej Jezusowi miłości, która wypełnia nasze serca. To trwanie przy Nim, to zapatrzenie się w Jego dzieło i przywoływanie Jego łaski. Bo przecież wszystko to, co głębokie i szlachetne w nas jest zawsze darem Ducha Świętego. I jeśli w pokorze serca otwieramy się na tajemnicę obecności Boga w nas, to wówczas właściwie przeżywamy Godzinę Obecności. Nie zewnętrzna forma, ale wewnętrzny ogień miłości nada sens wszystkiemu: modlitwie, przeżywanej Mszy św. czy adoracji; cierpieniu, które przeżywamy na łożu boleści; pracy, wykonywanej gdzieś w domu czy w zakładzie pracy; odbywanej podróży; rozmowie, którą niespodziewanie przyjdzie nam przeprowadzić, itd.
W Godzinie Obecności wnikamy wraz z Sercem Jezusa w tajemnicę Odkupienia, oddajemy siebie i drugich, wręcz cały świat w miłosierne dłonie Ojca. Ujmują to w pewnym sensie słowa Ojca Jana Leona Dehon: Serce Jezusa ma w ręku nasz los ... Nie bójmy się więc oddać pod kierownictwo tegoż Boskiego Serca. Starajmy się tak czynić, aby nasze poddanie się było synowskie i pełne miłości. Im więcej będziemy kochać, tym bardziej będziemy Jemu poddani. I to poddanie się sprawi, że zdobędziemy pokój, radość i szczęście.
Miłość ofiarowana i przeżywana (wymiar praktyczny i apostolski)
I tak oto powoli dotykamy innego ważnego wymiaru duchowości Arcybractwa. Jest nim modlitwa, praktyka cnót, ofiarna miłość, służba. Tak oto będziemy istotnie „w jedności z Sercem Jezusa w drodze do świętości i odnowy świata". Duchowość Arcybractwa będzie nas przemieniać w ludzi głębokiej wiary i modlitwy. Modlitwa osobista i wspólna, modlitwa z Pismem Świętym, modlitwa, która pogłębia i rozwija, ale i wyraża naszą wiarę, która będzie apostolstwem.
Jednocześnie łatwiej będzie podejmować drogę praktyki poszczególnych cnót teologicznych i moralnych. Wzrastać w nas będą wiara, nadzieja i miłość; a nade wszystko wiele cnót, które udoskonalą nasze doczesne powołanie i zadania: pokora, służba, wierność, uczciwość, dobroć, pokój, sprawiedliwość, poszanowanie godności drugich, cierpliwość, uczynki miłosierdzia, itd.
Głębia duchowości Godziny Obecności w konsekwencji poprowadzi nas do wnętrza zimnego, zagubionego świata, pozwoli odszukiwać ludzkie serca oraz w duchu służby Największej Miłości pomoże dawać o Niej świadectwo, a jednocześnie powoli, niczym chlebowy zaczyn, przyczyniać się do przemiany i uświęcania świata.
Idąc tą droga ku Gorejącemu Sercu Jezusa, „trwając w Nim" nawet niepostrzeżenie zmieniamy również drugich, wypraszamy im łaskę pojednania, przepraszamy za ich winy, a także uświęcamy świat wokół nas. Uświęcamy go bo sami stajemy się uświęceni Miłością Jezusowego Serca. Tylko wtedy bowiem ofiarujemy światu coś czego on sam w sobie nie ma, jeśli jesteśmy z Jezusem, jeśli w Nim i z Nim trwamy, jeśli już jesteśmy przemienieni i uświęceni jego Miłością. Spełniają się wówczas słowa Jezusa: „Przyszedłem ogień rzucić na ziemię i jakże pragnę, ażeby już zapłonął" (Łk 12,49).
Oto niezwykła i czarująca młodość, którą Wy bracia i siostry zrozumieliście, przyjęliście i która was porwała oraz czyni Was autentycznie młodymi duchem, a zarazem sercem - sercem, które miłuje, i jest kształtowane na wzór pokornego i płonącego ogniem nieskończonej miłości Serca Jezusowego.
ks. dr Tadeusz Michałek SCJ
Geneza kultu Najświętszego Serca Pana Jezusa
i Straż Honorowa Najświętszego Serca
Każdy jubileusz, a szczególnie jubileusz stupięćdziesięciolecia skłania do spojrzenia w przeszłość. Wydaje się, że szukamy potwierdzenia własnej tożsamości i wierności pierwotnym ideałom i celom. W przypadku Straży Honorowej Najświętszego Serca Pana Jezusa jest to tym istotniejsze, że Straż jest dziedziczką i kontynuatorką wielowiekowej tradycji kultu Serca Chrystusa. Ta tradycja to wielkie zobowiązanie.
W ciągu wieków w pismach mistycznych i objawieniach świętych wielokrotnie pojawia się motyw serca jako źródło życia i łask. Otwarcie boku Chrystusa na Golgocie uważano za akt objawienia miłości Serca Chrystusa do ludzi. Już w wieku XI pisali o tym wielcy Doktorzy Kościoła: św. Bernard z Clairveau (1090-1153), św. Piotr Damiani (1007-1072), św. Anzelm (1033-1109). Specjalnym nabożeństwem do Serca Jezusa wyróżniał się także św. Antoni z Padwy (1190-1231). W jednym ze swoich kazań napisał o Chrystusie: „Oddał dla ciebie swoje Serce na krzyżu i dlatego pozwolił, aby Mu to Serce otwarto".
Za pierwszą wielką propagatorkę kultu Serca Jezusowego uważa się świętą Gertrudę z Helfty, zwaną Wielką. W klasztorze Sióstr Wizytek w Krakowie w jednym z pomieszczeń wisi duży osiemnastowieczny obraz przedstawiający tę, żyjącą w II połowie XIII wieku wielką mistyczkę. Święta prawą ręką wskazuje czerwone serce widoczne na jej piersi, a w nim wyobrażenie Dzieciątka Jezus. Na banderoli czytamy słowa Chrystusa objawione Gertrudzie: „Nie jest dla mnie milsze miejsce jak sakrament ciała Mego y serce Gertrudy". Była ona mniszką benedyktyńską. Oddana jako dziecko na wychowanie do klasztoru, całe życie spędziła za klauzurą. Doświadczała stanów mistycznych i wizji, które spisywała. Jej objawienia przyczyniły się do rozpropagowania kultu Bożego Serca. Dla świętej Gertrudy Serce Jezusa było źródłem miłosierdzia dla ludzi, w jej wizjach bowiem Serce Jezusa objawiało się jako skarbnica pełna bogactw, lira wydająca tony pod dotknięciem Ducha Świętego, źródło, którego wody niosą orzeźwienie duszom, zwłaszcza czyśćcowym, także jako kadzielnica złota, z której unosi się woń najprzedniejszych kadzideł, oraz jako ołtarz, na którym wierni składają swe ofiary i sam Chrystus ofiarowuje siebie. Widziała Gertruda Serce Jezusa również jako lampę zawieszoną pomiędzy niebem i ziemią oraz jako kielich, z którego piją święci.
Szczególnymi czcicielami Serca Jezusa byli również mistyczka flamandzka św. Ludgarda (1182-1246), której Chrystus ukazał przebity bok i powiedział: „Zobacz, co powinnaś kochać", a nawet uczony franciszkanin i biskup św. Bonawentura (1217-1274). O miłości przepełniającej Serce Jezusa pisał w I połowie wieku XIV błogosławiony Henryk Suzo, dominikanin i mistyk.
Nabożeństwo do Serca Jezusa żywił również wielki reformator Zakonu Franciszkanów św. Bernardyn ze Sieny (1383-1446). Pisał on „o miłosnym cierpieniu Serca Jezusowego, które trwało przez całe życie i [które Chrystus] niósł w Sercu swoim przez całe życie".
Żyjący w XVI wieku św. Piotr Kanizjusz zwracał się do Chrystusa słowami: „Otworzyłeś mi Serce Twoje i poleciłeś pić z tego źródła, zapraszając do czerpania z wód zbawienia, z Twej krynicy, Panie".
Oczywiście wielką czcicielką Serca Jezusa była święta Maria Małgorzata Pazzi, żyjąca w II połowie wieku XVII. Mając 15 lat wstąpiła do klasztoru karmelitanek bosych we Florencji. Została mistyczką i stygmatyczką. Po ślubach zakonnych zaczęła doświadczać licznych wizji i mistycznych stanów. Od Chrystusa otrzymała przyrzeczenie, że da jej swoje Serce.
Kanonizowany dopiero w 1925 roku św. Jan Eudes, założyciel kilku zgromadzeń zakonnych (Eudyści, siostry Matki Bożej Miłosierdzia - Notre-Dame de Charité), żył w latach 1601-1680 we Francji. Z dużą gorliwością szerzył liturgiczny kult Serca Jezusa i Serca Maryi. To właśnie on jest autorem pierwszego oficjum liturgicznego ku czci Najświętszego Serca Jezusa, które napisał w roku 1668.
Kult Najświętszego Serca Pana Jezusa nierozerwalnie związany jest z Zakonem Nawiedzenia, z jego duchowością i świętymi Założycielami. Wystarczy wspomnieć, że godło Zakonu Wizytek przedstawia gorejące Serce Pana Jezusa otoczone koroną cierniową. Czcicielem Serca Jezusowego był bowiem również współzałożyciel Zakonu św. Franciszek Salezy (1567-1622).
Straż Honorowa ma swoje korzenie w objawieniach wizytki św. Małgorzaty Marii Alacoque z klasztoru Paray-le-Monial w Burgundii. Podczas objawień, przypadających na lata 1673-1688, Chrystus wezwał ją do szerzenia kultu swego Serca. To objawienia św. Małgorzaty Marii stały się źródłem nowożytnego kultu Serca Jezusowego; został on oficjalnie zatwierdzony w roku 1765 przez papieża Klemensa XIII, który równocześnie ustanowił Mszę świętą i Oficjum ku czci Serca Jezusowego.
Straż Honorowa wpisuje się również w tradycję Bractwa Najświętszego Serca Jezusowego, działającego przy krakowskim klasztorze Sióstr Wizytek od 1718 roku, w którym znajduje się Księga tegoż Bractwa założona z racji erygowania Bractwa przez biskupa krakowskiego Kazimierza Łubieńskiego. Wpisy do Bractwa były prowadzone do 1931 roku.
Bractwo Najświętszego Serca Jezusowego posiadało w kościele Sióstr Wizytek swój ołtarz ozdobiony malowanym na płótnie obrazem krakowskiego malarza Pawła Pieleszyńskiego. Fundatorka obrazu Matka Franciszka Teresa Szembek kazała namalować ten obraz zgodnie z wizją św. Małgorzaty Marii Alacoque. W II połowie XVIII wieku obraz ten został zastąpiony malowidłem o zbliżonej kompozycji pędzla Andrzeja Radwańskiego, przedstawiającym adorację Najświętszego Serca Pana Jezusa przez aniołów w obecności dwóch pozostałych osób Trójcy Świętej. Niektórzy z nich, przedstawieni na pierwszym planie, trzymają w dłoniach narzędzia Męki Pańskiej.
Straż Honorowa Najświętszego Serca Pana Jezusa jako kontynuacja tej świętej i wielowiekowej tradycji powstała jednak dopiero przed 150 laty - w roku 1863. Inicjatorką jej była inna wizytka siostra Maria od Najświętszego Serca Bernaud, przebywająca w klasztorze w Bourg-en-Bresse. Urodziła się 28 października 1825 roku w Besançon i otrzymała na chrzcie imiona Konstancja Maria Anna. Do klasztoru wizytek wstąpiła stosunkowo późno, w wieku dwudziestu czterech lat, już jako wdowa.
Z jej inicjatywy w klasztorze w Bourg-en-Bresse 13 marca 1863 roku w święto Pięciu Ran Chrystusa powstała wspólnota Sióstr Wizytek, które zobowiązały się do szczególnego kultu czci, miłości i wynagrodzenia, oddawanych Najświętszemu Sercu Jezusa.
Kolebką Straży Honorowej jest więc klasztor Sióstr Nawiedzenia NMP w Bourg-en-Bresse we Francji. Wkrótce członkami straży zostali liczni duchowni i inne klasztory Sióstr Nawiedzenia, a następnie osoby świeckie. W następnym roku Straż została wyniesiona do godności bractwa i od tego momentu rozszerzyła się z niesłychaną szybkością w całym katolickim świecie.
Papież Pius IX na mocy brewe 16 czerwca 1864 roku nadał Bractwu Straży Honorowej wszystkie odpusty i inne łaski duchowe, udzielone Arcybractwu Najświętszego Serca Jezusa, założonemu w kościele Najświętszej Maryi Królowej Pokoju (Santa Maria della Pace) w Rzymie. W latach następnych Ojciec Święty jeszcze pomnożył liczbę odpustów, a papież Leon XIII wyniósł w roku 1878 Bractwo w Bourg do godności Arcybractwa dla Francji i Belgii. Z biegiem czasu powstały za zezwoleniem Stolicy Apostolskiej Arcybractwa Straży Honorowej także w innych państwach, jak we Włoszech, Hiszpanii, Szwajcarii, Anglii, Stanach Zjednoczonych i innych krajach.
W Polsce Straż Honorowa zaczęła się rozwijać bardzo wcześnie bo już od 1868 roku. Pierwsze Bractwo zostało kanonicznie założone w kościele Sióstr Nawiedzenia Najświętszej Maryi Panny (Sióstr Wizytek) w Krakowie, 1 stycznia 1869 roku, pozostając w ścisłym związku z Arcybractwem dla Francji i Belgii. Jednakże w związku z trudnościami z uzyskaniem statusu Arcybractwa i sytuacją polityczną działalność Straży na ziemiach polskich była utrudniona. Aby temu przeciwdziałać w roku 1911 Bractwo Straży Honorowej przyłączyło się do Arcybractwa w Wiedniu. Gdy po zakończeniu pierwszej wojny światowej Polska odzyskała niepodległość, J. E. X. Achiles Ratti, ówczesny wizytator apostolski dla Polski, a później papież Pius XI, na prośbę Sióstr Nawiedzenia NMP w Krakowie, popartą przez władze duchowne, dekretem z 19 stycznia 1919 roku wyniósł Bractwo Straży Honorowej w kościele Sióstr Wizytek w Krakowie do godności Arcybractwa dla Polski.
Dekret Erekcji Arcybractwa zachował się w Archiwum Straży, a w polskim przekładzie brzmi następująco:
No 521
Warszawa, 19 stycznia 1919 r.
Siostra Maria Józefa Twarowska
Przełożona Klasztoru Sióstr Nawiedzenia NMP w Krakowie
Zważywszy list Przełożonej Sióstr Nawiedzenia NMP w Warszawie z dnia 2 i 8 stycznia bieżącego roku; zważywszy waszą prośbę do Ojca św. z dnia 3 tegoż miesiąca, popartą przez J.E.X. Anatola Nowaka, Biskupa i Sufragana Krakowskiego;
Zważywszy sprawę i powody w niej wyrażone; Dla chwały Bożej i pomnożenia czci Najświętszego Serca Pana Naszego Jezusa Chrystusa; Na mocy władzy otrzymanej od Świętej Stolicy Apostolskiej;
Ustanawiamy Bractwo Straży Honorowej Najświętszego Serca Pana Jezusa, które istnieje w kościele Waszego klasztoru od roku 1869, jako Arcybractwo ze wszystkiemi łaskami i przywilejami, które prawnie mu są nadane, pod warunkiem, ażeby zachowano i wypełniano wszystko, co według prawa i przepisów powinno być wypełnione.
Achilles Ratti
Wizytator Apostolski
Ponadto Achiles Ratti dekretem z 8 lutego 1920 roku jako Nuncjusz Apostolski zatwierdził dla Arcybractwa w Krakowie wszystkie odpusty i przywileje udzielone przez Stolicę Apostolską Arcybractwu w Bourg, a jako papież Pius XI 5 maja 1926 roku potwierdził wszystkie odpusty Arcybractwa dla Polski.
Straż już od 1919 roku rozpoczęła swą aktywną działalność.
Druki utworzenia poszczególnych ośrodków Straży, wykazy odpustów i dyplomy, publikowane przez Straż, wzorowane były na francuskich, a później austriackich odpowiednikach. W Archiwum Straży zachowały się stosowne przykłady francuskich wzorów.
Ukazały się również liczne przekłady literatury z języka francuskiego i niemieckiego.
Nakładem Straży opublikowano przede wszystkim przekład na język polski francuskiego podręcznika Straży. Jego pierwsze wydanie ukazało się w Bourg już w roku 1868 i opatrzone było tytułem: Manuel a l'usage des Pieux Associés de la Garde d'Honneur du Sacre-Coeur de Jésus. W związku z podniesieniem do godności Arcybractwa kolejne, już szóste wydanie z roku 1881 nosiło tytuł: Manuel de l'Archiconfrérie de la Garde d'Honneur du Sacré Coeur de Jésus. Polski przekład otrzymał tytuł: Wielki podręcznik Arcybractwa Straży Honorowej Najświętszego Serca Pana Jezusa. Do wybuchu drugiej wojny światowej ukazało się sześć wydań tego podręcznika. Jeszcze w roku 1947 opublikowano kolejne, siódme, co świadczy o zapotrzebowaniu i wielkiej liczbie członków Straży.
Dużym powodzenie cieszyło się też skrócone wydanie owego podręcznika, tak zwany Mały podręcznik Arcybractwa Straży Honorowej Najświętszego Serca Pana Jezusa. W roku 1937 ukazało się drukiem jego ósme wydanie.
W okresie międzywojennym Arcybractwo rozwijało się wręcz żywiołowo. Nastąpił wówczas niebywały rozwój liczebności ośrodków Straży, liczby członków i rozkwit w zakresie działalności. W roku 1923 liczba członków wynosiła 41 979, w roku 1928 wzrosła do 98 000, a w 1936 roku osiągnęła 137 000. Jeszcze w roku 1949 liczba członków wynosiła 180 800; dopiero czasy stalinowskie spowodowały regres.
Niekłamany podziw wzbudza widok grubych tomów zawierających nazwiska setek tysięcy członków Straży, przepisane ręcznie równym, starannym pismem.
Liczbę ośrodków Straży w Polsce w okresie międzywojennym ukazuje mapa. W Archiwum Straży zachowała się nadsyłana do Krakowa dokumentacja fotograficzna z uroczystości poświęcenia ołtarzy, sztandarów, spotkań i pielgrzymek różnych ośrodków Straży rozsianych po całej Polsce w jej ówczesnych granicach. Myślę, że warto spojrzeć szczególnie na twarze tych ludzi, na ich powagę, skupienie, odświętne stroje - Bochnia, Białystok, Chodzież, Cieszyn, Dłużyn, Drzycim, Inowrocław, Jarosław, Kraków, Leszno, Lubkowy, Lwów, Pniewy, Słonim.
Więź pomiędzy członkami Straży budowały i umacniały ,,Wiadomości o Straży Honorowej", wydawane od roku 1921. Warto zobaczyć, jak zmieniała się objętość i szata graficzna. Początkowo była to skromna broszurka w małym formacie, mierząca zaledwie 13 cm wysokości i 8 cm szerokości. W połowie lat dwudziestych powiększono format, pojawiła się kolorowa okładka i ilustracje.
Straż prowadziła ożywioną działalność wydawniczą, czego dowodem są liczne publikacje:
- Siostra Maria od Najśw. Serca, założycielka Straży Honorowej, 1825-1903, Kraków 1932;
- Pieśni i hymny Straży Honorowej Najśw. Serca Pana Jezusa, Kraków [br], (na prawach rękopisu);
- Kalendarzyk czcicieli Serca Jezusowego. Myśli św. Franciszka Salezego, św. Joanny de Chantal, św. Małgorzaty Marii i Wiel. Matki Marii Salezji Chappuis, wizytki, zmarłej w opinii świętości, na każdy dzień roku, Kraków 1937 (wydanie drugie);
- Żywot św. Małgorzaty Marii Alacoque z nabożeństwem do tejże, Kraków 1920;
- Na czerwiec i na zawsze. Miesiąc Najświętszego Serca Jezusowego poświęcony członkom Straży Honorowej i przyjaciołom Serca Jezusowego, Kraków 1931;
- Rok Święty członków Straży Honorowej i przyjaciół Serca Jezusowego, Kraków 1930.
- Przekład z francuskiego Maria M.;
- Ks. Józef Théloz, Na służbie i straży u Najśw. Serca P. Jezusa. Objaśnienia kartek zelatorskich Straży Honorowej Najśw. Serca P. Jezusa. Seria przeznaczona dla osób świeckich, Kraków 1934, przełożyła z francuskiego Maria M.
Świętując jubileusz nie sposób nie wspomnieć z wdzięcznością o ludziach, którzy współtworzyli Straż Honorową i odcisnęli swój ślad w jej działalności.
W pierwszej kolejności wymienić trzeba biskupa Anatola Nowaka, późniejszego biskupa przemyskiego. W momencie odradzania się Straży Honorowej był sufraganem krakowskim. To on zasłużył się w staraniach u nuncjusza apostolskiego. Jego podpisy widnieją na najstarszych dokumentach i drukach, zachowanych w archiwum a związanych z organizacją Straży w pierwszych latach funkcjonowania.
W ciągu minionych niemal stu lat istnienia Straży, w Krakowie przy kościele SS. Wizytek opiekę duszpasterską sprawowali księża Dyrektorowie Straży Honorowej NSPJ:
- ks. Mateusz Jeż - Dyrektor Generalny w latach 1930-1939 i po wojnie w latach1945-1949;
- ks. Rudolf van Roy - lata pięćdziesiąte;
- ks. Baran - lata pięćdziesiąte;
- ks. Stanisław Dąbrowski - lata pięćdziesiąte i sześćdziesiąte;
- ks. Józef Gaweł, sercanin ze Stadnik - koniec lat sześćdziesiątych i początek siedemdziesiątych;
- ks. Benedykt Mikołajewski - 1973-1978;
- ks. Krzysztof Nowak - 1978
- o. Urbański, karmelita - lata osiemdziesiąte;
- ks. Jerzy Woźniak CM - 1984 - 1991
- ks. Stanisław Wajdziak od 3 sierpnia 1991;
- ks. Marian Gronowicz - 2005-2009;
- ks. Walerian Swoboda, sercanin - 2009
Odrodzenie w wyzwolonej Polsce i rozkwit Straży Honorowej zawdzięczamy s. Marii Józefie Twarowskiej (córka Zdzisława i Stefanii z Rostafińskich). Urodziła się 24 czerwca 1872 roku w Wólce Grodickiej, woj. warszawskie. Wstąpiła do klasztoru wizytek w roku 1899, a więc w wieku siedemnastu lat. Dnia 8 października tegoż roku otrzymała habit zakonny, a 21 listopada 1900 roku złożyła śluby zakonne. Była głęboką czcicielką Najświętszego Serca Pana Jezusa. Z czasem stała się niezastąpioną animatorką Arcybractwa Straży Honorowej Najświętszego Serca Pana Jezusa w Polsce; zorganizowała je i kierowała tym dziełem bez specjalnej propagandy. Zdumiewa ogrom pracy, którą wykonała oraz ekspansja apostolska Arcybractwa. Jednocześnie sama przez 56 lat życia zakonnego pozostawała w cieniu i zapomnieniu.
Jako Dyrektor Straży Honorowej uregulowała wszystkie formalności związane z jej funkcjonowaniem, uzyskując podniesienie Bractwa do godności Arcybractwa Straży Honorowej na całą Polskę przez ówczesnego nuncjusza apostolskiego Achillesa Ratti. Samo dzieło doprowadziła do rozkwitu. Była redaktorem „Wiadomości o Straży Honorowej" w latach 1921-1950, autorką wielu artykułów, ulotek, broszur, tłumaczką wielu dzieł z języków obcych. Kilkakrotnie była obierana na odpowiedzialne urzędy - przełożonej 1917-1923 i 1946-1949, była również mistrzynią nowicjatu. Zmarła w krakowskim klasztorze 25 grudnia 1955 roku w opinii świętości.
Kolejna wielce zasłużona Dyrektor Straży Honorowej, o której należy wspomnieć z wdzięcznością, to niedawno zmarła Matka Maria Amata Promna. O licznych zasługach Matki Amaty doskonale wiedzą członkowie Straży Honorowej. O pracy s. Marii Bernadety Wysockiej - obecnej Dyrektor Arcybractwa świadczy działalność wydawnicza oraz całkowite zaangażowanie, choćby w organizację tego jubileuszu.
Czas jubileuszu to nie tylko czas refleksji, wyrażenia wdzięczności Bogu i ludziom, ale także czas radości. Pozostaję z życzeniami radości świętowania jubileuszu i kolejnych stu pięćdziesięciu lat trwania Straży i na straży w skupieniu, z myślą o Bogu.
prof. dr hab. Andrzej Włodarek
Modlitwa o beatyfikację
Założycielki Straży Honorowej
siostry Marii od Najświętszego
Serca Bernaud
Prośby i podziękowania
skierowane do Bożego Serca za wstawiennictwem Założycielki
Straży Honorowej NSPJ