EKG czyli badanie miłości
(Autoryzowany tekst konferencji wygłoszonej na Jasnej Górze 15 czerwca 2013 r.)
150 lat – to dużo czy mało? Mam parafiankę, która ma 102 lata, odwiedzam ją w każdy
I piątek miesiąca. Jej serce jest bardzo mocne. Ciało już osłabło, ale serce wciąż jest niezwykle mocne. Serce może być mocne, ale trzeba co jakiś czas je badać. 150 lat, to jednak dużo czasu i dlatego chciałbym dzisiaj tę konferencję wygłosić dla Arcybractwa NSPJ, jako rodzaj swoistego badania kontrolnego. Posłużymy się symbolicznie przyrządem, którym jest urządzenie zwane w kardiologii - EKG.
EKG: Erozja miłości, Krzyżowanie miłości i Geometria miłości.
Erozja miłości
Zacznę od fragmentu, jednego z piękniejszych w Piśmie św.: „Potem (czyli po Zmartwychwstaniu) Jezus znowu się ukazał nad Morzem Tyberiadzkim. A ukazał się w ten sposób: byli razem Szymon Piotr, Tomasz, zwany Didymos, Natanael z Kany Galilejskiej, synowie Zebedeusza oraz dwaj inni z Jego uczniów. Szymon Piotr powiedział do nich: „Idę łowić ryby”. Odpowiedzieli mu „Idziemy i my z tobą”. Wyszli więc i wsiedli do łodzi, ale tej nocy nic nie złowili” (J 21, 1nn).
Warto przeanalizować te słowa. Piotr mówi: „Idę łowić ryby”. A pamiętamy, że Jezus powiedział: „Będziesz łowić ludzi”. Coś jest nie tak! Piotr zapomniał o tym, co miał robić, zapomniał o swoim powołaniu, o swojej tożsamości. „Idę na ryby”, a inni mówią: „a, to my idziemy z tobą”… Jak ważne jest, żeby lider, ten, który jest animatorem, który ma być przewodnikiem - żeby wiedział, co ma robić, znał cel. Myślę, że czasem możemy tracić tożsamość, że nasze serce może ulegać takiej erozji, że możemy wypłukiwać to, co naprawdę jest najważniejsze w naszym powołaniu. Myślę, że w powołaniu ludzi, którzy są Honorowymi Strażnikami Bożej miłości w sposób szczególny.
Chciałbym zrobić to EKG, którego czasem się boimy i niejednokrotnie wolimy nie wiedzieć, czy coś nam dolega. Wolimy żyć w nieświadomości. Ale to badanie jest po to, aby pewne rzeczy sprawdzić, uregulować, aby przyjąć lekarstwa, zastosować terapię i wrócić do normy. Co się stało, że Piotr zapomniał, że miał przecież łowić ludzi? Coś się wydarzyło. I oto wróćmy do Getsemani, do takiego miejsca szczególnego, gdzie apostołowie zobaczyli Jezusa całkiem innego niż do tej pory. Wcześniej widzieli Go jako pełnego mocy. Kogoś, kto wskrzeszał umarłych, kto przywracał wzrok, kto uciszał burzę - i widzą Go, odczuwającego trwogę. Jezus się boi. Coś jest nie tak. Oczekiwania apostołów zderzyły się z zaskakującą dla nich, nową rzeczywistością. Okazuje się, że ten Jezus nie jest taki mocny, nie jest taki silny, na jakiego wyglądał. I tak może być z nami. Okazuje się, że zakochani w jakiejś sprawie, jakimś człowieku, jakiejś idei, w stowarzyszeniu, bractwie, dzielnie wpisujemy się w szeregi, chcemy uczestniczyć w pięknym dziele… Po jakimś czasie czujemy się zawiedzeni, jakby oszukani. To nie tak miało być - przychodzi rozczarowanie. I co się wtedy dzieje? Następują takie etapy, które nazwiemy erozją, wypłukiwaniem tej miłości pierwszej. Na czym to polega, jak się wtedy zachowujemy?
Sen Piotra
Reagujemy często tak, jak Piotr. Gdy widzi Jezusa, który się boi – nic nie mówi, tylko idzie spać. Ucieka, ucieka w sen. Może – myśli - kiedy się obudzę, to Jezus będzie inny, będzie taki, jakim Go wcześniej widziałem. Pierwszy sposób na to, co nam się nie podoba w życiu, czym jesteśmy rozczarowani, to jest ucieczka. W sen, czyli w nierzeczywistość. To mogą być różne uzależnienia, różne nałogi. Wprowadzają nas one w świat iluzji, chwilowej przyjemności, by zapomnieć, że jesteśmy rozczarowani. A co robi Jezus, jak reaguje? Wraca i mówi te piękne słowa, które są mottem Bractwa. Tak się nie załatwia problemu – mówi Jezus. Kiedy jest jakieś rozczarowanie, nie uciekamy w sen, w nałogi, tylko czuwamy. Bierzemy sobie problem do serca i umysłu oraz próbujemy go rozwiązywać. „Nie mogliście jednej godziny czuwać ze mną?” Problemy rozwiązuje się przez czuwanie, przez uczestnictwo, a nie przez sen. To jest pierwszy etap erozji miłości, pierwszy sposób reakcji na rozczarowanie.
Agresja Piotra
Drugi etap: Jezus idzie się modlić, wraca, przychodzi kohorta, żeby Go pojmać. Jak reaguje Piotr? Wyciąga miecz i ucina żołnierzowi ucho. Kolejną reakcją na to, co nam się nie podoba, na nasze rozczarowanie ludźmi, wspólnotą, bractwem, może być agresja. Niejednokrotnie jest tak, że wyciągamy miecz. Miecz w Biblii jest symbolem słowa. Nie jest to miecz, który tnie do krwi. Bywa jednak i tak, że przemoc jest w naszych domach, między ludźmi, nawet pośród wierzących, tak okrutna, że zadaje potężne rany. Najczęściej jest to słowna przemoc: wulgaryzmy, plotki, obmowy, złośliwości, szyderstwo, bluźnierstwo, przekleństwo. Tak czasem reagujemy. A co robi Jezus? „Schowaj miecz do pochwy”. Kto mieczem wojuje, ten od miecza ginie; kto przeklina – od przekleństwa zginie. Jezus całkiem inaczej pokazuje, jak rozwiązywać problemy: Piotrze, nie tak! „Błogosławcie, a nie złorzeczcie…Niech z waszych ust nie wychodzi mowa szkodliwa…Jedni drugich uważajcie za wyżej stojących od siebie…Gniewajcie się, ale nie grzeszcie...” Piotr dalej nie rozumie.
Zaparcie się Piotra
Piotr kocha Jezusa na swój sposób. Idzie na dziedziniec pałacu arcykapłana Kajfasza i co się dzieje? I w banalnej rozmowie zdradza Jezusa. Kobieta pyta: „czy ty jesteś Jego uczniem?” „Nie jestem uczniem Jezusa”. Zaparł się swojej tożsamości – przecież był Jego uczniem!
I niejednokrotnie w ten tragiczny sposób rozwiązujemy swoje problemy. Rozczarowani sytuacją, okolicznościami, relacjami z ludźmi, postępowaniem osób dla nas ważnych, stopniowo zapominamy o naszych zobowiązaniach, o naszej tożsamości. Mąż nie chce już być mężem – ucieka; żona nie chce już być żoną – ucieka; ojciec zapomina o dzieciach; matka porzuca swoje dziecko; dzieci nie chcą być dziećmi – nie przyznają się do rodziców; przyjaciele – do przyjaciół; jakiś członek stowarzyszenia – nie przyznaje się do niego; człowiek nie przyznaje się do Kościoła. Bo się rozczarował: wspólnotą, Kościołem, człowiekiem. Tak się nie kocha. Miłość nie ustaje. Tak nie wolno. A co mówi Jezus? „Jeśli kto chce iść za Mną, niech się zaprze samego siebie, niech weźmie krzyż swój i niech Mnie naśladuje”. Piotr miał się zaprzeć siebie, a zaparł się Jezusa. Czasem tak jest, że zamiast się siebie zapierać, siebie poprawiać, szukać winy w sobie – widzimy problem na zewnątrz, w kimś innym i uciekamy. Ja już nie jestem uczniem, już nie jestem członkiem bractwa, nie jestem już członkiem Kościoła. Nie mam z tym nic wspólnego.
Zdrada Judasza
Kolejny etap tej erozji miłości, który może przyjść, pokazuje nam przykład Judasza. Na czym to polega? Judasz pięknym gestem i pięknymi słowami zdradza Jezusa. Całuje Go i mówi: „mój Mistrzu!” I wtedy Jezus mu mówi: „mój przyjacielu”… O co tutaj chodzi? Chodzi o to, by czasem nie wejść w taki nawyk, w taką obłudną pobożność. Możemy, nawet przez lata przynależności do bractwa, tak naprawdę szukać w nim zaspokojenia własnych celów i ambicji. Nie tyle może się liczyć służba Jezusowi, ile bardziej własne dowartościowanie, znaczenie, wpływ na ludzi. Może być tak, że Jezus nam jest potrzebny do pewnych celów. Wykonujemy gesty, wypowiadamy pewne słowa, ale widzimy, czemu te słowa służą Judaszowi: żeby zdradzić Jezusa. Z boku, jak ktoś patrzy, to myśli: piękne gesty, piękne słowa, ale my wiemy, co Judasz wtedy czyni, gdy wypowiada piękne słowa i składa pocałunek na policzku Mistrza. I czasem może być tak, że zamiast naśladować Jezusa, czuwać z Nim – tak jak prosił - prześladujemy Jezusa! Wychodzimy z mieczami (obłudnymi słowami) i kijami (pustymi gestami), jak na złoczyńcę. My, właśnie my, którzy chcielibyśmy służyć Jezusowi, a bywa, że fundujemy Mu taką pustą religijność, pyszną pobożność, czasem po to, żeby się pochwalić, zaspokoić swoje interesy, a nie Jezusa szukamy! To Go obraża, to jest prześladowanie Jezusa, to jest zdradzanie Go. Fałszywa pobożność!
Lekarstwo na erozję miłości
Napisano mnóstwo książek o tym, dlaczego Judasz zdradził Jezusa. Może lepiej żebyśmy tego nie wiedzieli do końca. Prawdopodobnie chciał, żeby mu Bóg służył. Chciał, żeby Jezus był taki, jak on chciał. A Jezus był całkiem inny. Jezus go rozczarował i dlatego Go sprzedaje, i dlatego się Go zapiera. Judasz żył w kłamstwie, fałszywym wyobrażeniu Boga. Zamknął oczy i widział Jezusa, który czynił cuda, wskrzeszał umarłych i takiego Jezusa chciał zachować, takiego chciał wykorzystać do swoich celów. Tymczasem Jezus mu się wymknął spod wyobrażeń. I jakie piękne słowa mówi Jezus: „pozwólcie im odejść”. Jezus tak szanuje naszą wolność, że pozwala nam odejść. Tak szanuje naszą wolność, że możemy Go sprzedać, że możemy Go ukrzyżować. I możemy Go sobie fałszywie wyobrazić. I to jest nasz problem: dlaczego fałszywie wyobrażamy sobie Boga? Ponieważ to jest pierworodny grzech. Od początku historii ludzkości wmówiono nam - był ktoś w raju, kto wmówił nam - że Bóg nie jest dobry. I całe życie to kłamstwo nam towarzyszy: Bóg nie jest dobry. Bóg cię opuścił, zawiódł. I często tworzymy sobie takiego boga na własny obraz, lepszego boga. Takiego boga nie ma, taki bóg na pewno nam nie pomoże. I dlatego tak często w Biblii słyszymy: „Boże pokaż nam swoją twarz, pokaż jaki jesteś, bo wtedy będziemy szczęśliwi”. I to jest tak ważne pytanie dla tych, którzy czuwają przy Sercu Bożym. Czy ja to Serce, ten puls Bożego Serca, dobrze odczytuję, czy przypadkiem nie mam fałszywego obrazu Boga? A to takie ważne, żeby ten rytm Serca znać. Dlaczego to takie ważne? Ponieważ Jezus powiedział apostołom, do Filipa: „Tak długo jestem z wami, a jeszcze mnie nie poznałeś? Kto mnie widzi – widzi Ojca”. Apostołowie patrzyli na Jezusa trzy lata i potrafili się mylić. I dlatego tak ważne jest, żeby wciąż weryfikować ten swój obraz Boga. Słyszymy jak Filip mówi: „pokaż nam Ojca, a to nam wystarczy”. Kiedyś przeczytałem komentarz, dlaczego to słowo „wystarczy” jest takie ważne. Bo to słowo po grecku oznacza: oddalić śmierć, przyjść z pomocą, uszczęśliwić.
Oddalić śmierć
Jeśli rozpoznaję prawdziwego Boga, to odchodzi z mego życia śmierć. Nawet nie boję się umierać. Wystarczy rozpoznanie Bożego oblicza, Bożego Serca, by tak jak Jan - trzymając ucho przy Sercu Jezusa – stać potem przy krzyżu do końca, nie bać się. Wystarczy rozpoznanie prawdziwego Boga, żeby nie bać się śmierci, czyli nie bać się życia.
Mieć moc
Wpatrywanie się w Boże oblicze rozwiązuje także moje problemy. Panie Boże, te problemy, które mam – Ty weź, ja się będę Tobą zajmował, a Ty się zajmij moimi problemami. I po godzinnej adoracji – sami wiecie – te problemy stają się całkiem inne, przychodzi moc od Boga.
Być szczęśliwym
Rozpoznawanie Bożej miłości, Bożego oblicza wystarczy także, by stawać się szczęśliwym. Kiedyś papież Benedykt tak pięknie powiedział: „Szczęście ma imię i oblicze – Jezus Chrystus w Najświętszym Sakramencie”. I to jest ważne, by leczyć tę erozję serca wpatrywaniem się w Boże oblicze, w Jezusa Chrystusa w Eucharystii, w Boże Serce, żeby nie ulec temu kłamstwu, że Bóg nie jest dobry. Trzeba wciąż mieć w głowie jako dogmat, że Bóg jest zawsze dobry i jeżeli coś złego się dzieje w moim życiu, to trzeba na pewno nie kwestionować miłości Bożej, ale tym bardziej do Niego się uciekać.
Krzyżowanie miłości, krzyżowanie Bożego Serca
Są pewne przeszkody, pewne gwoździe, które potrafią ranić, krzyżować Boga w naszym sercu, wręcz zabić miłość. Tak jak żyły przez lata się zatykają i nie przepuszczają już krwi, tak przez nasze życie, serce i modlitwę Boża miłość może już nie przechodzić, bo są pewne „korki”, które zatykają przepływ tej miłości. Ja mogę być człowiekiem religijnym, ale ta religijność może być pusta. Może ona nie być nośnikiem miłości Bożej, może ją nawet paradoksalnie tamować, zatrzymywać, krzyżować. Są takie cztery sytuacje, które zabijają Bożą miłość w naszym sercu. Te cztery sytuacje to: grzechy zmysłów, inni bogowie, pycha i niezgoda na własne życie.
Grzechy zmysłów
Potrzebujemy miłości, ale gdy rozczarujemy się Bogiem, to szukamy czegoś zastępczego, czegoś, co jest podobne do miłości, co jest przyjemnością, czułością, satysfakcją. I dlatego wchodzimy w zmysłowość, w grzechy ciała i oczu. To często grozi nam: ludziom pobożnym, pozornie religijnym. Nie umiejąc odczytać bezpośrednio tej Bożej miłości – szukamy miłości zastępczych. Wchodzimy w alkohol, narkotyki, pracę, władzę, nawet we wspólnocie, w bractwie, w jakieś gromadzenie przedmiotów, grzechy seksualne, hazard, seriale telewizyjne. Znam pana, który jest bardzo pobożny, ale dzieciom zabiera komputer, bo tak go wciągnął świat gier. To wszystko nam grozi - niby dobre rzeczy, ale tak łatwo się pomylić. Przynoszą coś, co nas ożywia, ale tylko na chwilę, potem nadchodzi pustka, frustracja i znowu chcemy więcej - i tak się nakręcamy. Grzechy zmysłowe bardzo przeszkadzają w codziennym życiu i w tym, żeby ta miłość przez nas przepływała. Wszystko musi mieć swoją miarę. Często nie widzimy, że tę miarę przekraczamy, a wydaje nam się, że robimy coś dobrego. Obrazem, który dobrze to oddaje jest obraz, gdy Izraelici wędrowali przez pustynię i - czytamy w Księdze Wyjścia - zbierali mannę, którą Bóg im dawał codziennie. Mogli ją jednak zbierać tylko danego dnia, na ten dzień (z wyjątkiem piątku, kiedy mieli zbierać drugie tyle na dzień szabatu). Wszyscy, którzy zebrali więcej niż było potrzeba danego dnia – zobaczyli - że manna następnego dnia była już zepsuta i pojawiały się robaki. I tak jest z dobrem, którego używamy w nadmiarze, z tym czego używamy zbyt dużo – zaczyna się psuć. Ta miara, naczynie, którym zbierali mannę nazywała się omer, a grzech po hebrajsku to gomer – ta jedna litera „g” jest tak ważna. Sprawia, że z nadmiaru wchodzimy w grzech, że tak niewiele potrzeba, by przesadzić także w życiu duchowym. Jak ważny jest umiar. Jak ważne jest, byśmy nie przesadzali, nie przekraczali pewnej miary, bo grzechy zmysłów blokują w nas miłość. I stąd zalecenie do ascezy, do umiarkowania, by pozamykać okna naszych zmysłów. Nasze ciało jest świątynią, która ma owe okna, są nimi zmysły. Ezechiel powie, by okratować okna świątyń. Jeżeli ktoś jest bardzo od czegoś uzależniony, musi te okna dostępu – nawet dozwolonego dobra - całkiem zamknąć.
Grzechy pychy
Drugi sposób zabijania miłości Boga w nas, to grzech pychy. Często niektórzy utożsamiają pychę tylko z jedną jej wersją, a są dwie. Jest pycha przez nadmiar – kompleks wyższości. Wciąż chcemy więcej, chcemy być lepsi, krytykujemy, oceniamy, poniżamy, chwalimy się, stawiamy nadmierne wymagania. Ale pycha to również kompleks niższości – czyli to, że zaniżamy naszą wartość. Stajemy się pełni kompleksów, a one też są pychą. Poniżam się, mówiąc, że do niczego się nie nadaję, jestem biedny, niepotrzebny, bez talentu, nieszczęśliwy – to również jest pycha, kłamstwo o sobie. Najczęściej myślimy o pysze, że jest to kłamstwo z nadmiaru, ale to jest też kłamstwo z niedomiaru – to, że ja nie wierzę w siebie, dołuję się, że żyję oblepiony jakimiś etykietkami sprzed lat. Dlaczego pycha z nadmiaru lub niedomiaru jest obecna w naszym życiu? Ponieważ wydaje nam się, że nie będziemy kochani przez Boga. Nie będziemy kochani przez ludzi, jeżeli będziemy takimi, jakimi jesteśmy, dlatego udajemy kogoś innego. Kłamstwo stąd bierze się w naszym życiu, że boimy się być sobą, a przez to, że możemy być niekochani. Stać nas na to by udawać przez nadmiar, to wywyższamy się, eksponujemy jakieś ciekawe umiejętności. Wtedy myślimy, że nas ktoś doceni, pojawi się jakieś uznanie, a to jest jakaś namiastka miłości – docenienie, zauważenie; Gdy nas na to nie stać, idziemy w drugą stronę: ja, taka nieszczęśliwa, biedna, skrzywdzona, cierpiąca – i wszyscy się nade mną litują. Litość zaś też jest pewną formą miłości i wtedy czuję się kochana. Ale wtedy udaję kogoś innego, niż naprawdę jestem. Po co kogoś udawać? Przecież Boga nie oszukasz, nie musisz przed Nim stać pyszny, jak przed jakimś dyrektorem i przez nadmiar udawać: Panie Boże, jaki ja dobry, czy piękny jestem! Bóg cię zna. Wie, jaki jesteś. I także - nie musisz znowu się strasznie zadręczać, że masz czegoś mało, że dużo masz w sobie biedy, że cierpisz. Bóg to doskonale wie. Ważna jest tutaj historia Jakuba, patriarchy Izraela, który walczył z aniołem. Ucieka od swego teścia, któremu ukradł owce, a przed nim spotkanie z bratem, któremu ukradł pierworództwo. Boi się jednego i drugiego. Nie wie, jak żyć, więc żyje w kłamstwie i prosi Boga o błogosławieństwo. Bóg mu tego błogosławieństwa udziela, ale uszkadza mu biodro. Chce mu przez to powiedzieć, że życie nasze polega na tym, że kulejemy na jedną nogę. Co to znaczy? Pycha przez nadmiar chciałaby, abyśmy zawsze chodzili na obu nogach, by nie wolno nam się było potknąć. To jest taki obraz zarozumiałego, zawsze pewnego siebie człowieka, któremu jak się zdarzy porażka, błąd, potknięcie – to wpada w lęki czy histerię, bo nie będzie akceptowany czy kochany. Pycha zaś przez niedomiar polega na tym, że ja muszę kuleć na obie nogi: moje życie jest tak nieszczęśliwe i biedne, nic nie potrafię, takie chodzące nieszczęście… I to jest kłamstwo. Pan Bóg mówi Jakubowi: twoje życie polega na tym, że jedną nogę masz zdrową, a drugą chorą – i kulejesz. Raz jesteś w czymś dobry, a raz słaby, masz wady i zalety - i to jest cała prawda o tobie. Tak żyjmy i wtedy Boża miłość będzie do nas docierać, bo nie będziemy musieli udawać. A jak udaję, to kłamstwo zabrania tej miłości dojść do mnie.
Różne bożki
Trzeci sposób krzyżowania Bożej miłości w naszym życiu, to inni bogowie, bożki, którym służymy, często o tym nawet nie wiedząc. Każdy z nas nie tylko chce być kochany, ale chce kochać - kogoś czcić, uwielbiać. To jest pragnienie naszego serca. Pojawia się pytanie: co czczę, kogo uwielbiam? Wobec czego uprawiam kult? Jak to sprawdzić? Wystarczy pomyśleć, czemu poświęcam najwięcej czasu i uwagi, na co wydaję najwięcej pieniędzy. To jest najprostszy sposób pokazania sobie, czy wbrew moim deklaracjom - czczę Boga, czy kogoś albo coś innego? Czy jestem gotowy porzucić to, co nie jest Bogiem w moim życiu lub to ograniczyć tak, by Bóg był pierwszy? Bo czcić można wszystko, uwielbiać można wszystko: wiedzę, sztukę, człowieka, siebie, swój wygląd, biznes, politykę, seks, sport, zakupy. Kogo czcisz? Może to być nawet cierpienie, nawet ono może być moim bożkiem. To jest dla niektórych szokujące, ale mogę tak się zajmować moim bólem i nieszczęściem, że dla Boga nie mam czasu. Niejednokrotnie Bóg nas nie chce uzdrowić nie dlatego, że jest taki okrutny, ale dlatego, że my jesteśmy tak swoim cierpieniem pochłonięci, że nawet Go nie widzimy, że On jest w pobliżu, czeka i chce nam pomóc. Abraham czekał tak długo na syna, że gdy w końcu go otrzymał, tak go czcił, tak się nim zajmował, że mało go nie udusił. Miał go złożyć w ofierze, gdy Bóg mu to zaproponował. Ale przez to wydarzenie Bóg pomógł Abrahamowi sobie uświadomić, że ten syn był tak dla niego ważny, że tak bardzo skupiał jego uwagę, że Izaak nie miał nawet wolności, ponieważ ojciec całego go niejako zawłaszczył. Kiedy Bóg nakazał Abrahamowi zabić nie Izaaka, ale uwikłanego w zaroślach starego barana, wówczas Abraham uświadomił sobie, że ma złożyć w ofierze swoje chore ojcostwo, które uczyniło ze swego syna bożka. Wtedy Abraham stracił swego bożka, a odzyskał syna. Zobaczył, że nawet syna nie można kochać tak bardzo, jak Boga. Jezus powie inaczej: jeśli kochasz bardziej męża, brata, syna, rodziców, niż mnie – nie jesteś mnie godzien. Tak może być też w naszych grupach, wspólnotach: przychodzi jakiś człowiek, który nam powie coś o Bogu, pokaże Go i my się tak do tego kogoś przywiążemy, że przysłoni nam on naukę Kościoła i samego Boga. Popatrzmy na aniołów w Biblii: one przychodzą, oznajmiają Bożą wolę i znikają, bo nie chcą przysłonić sobą Boga. Aniołowie są tak piękni, święci, dobrzy, że można się w nich zakochać bez miary, ale oni o tym wiedzą i usuwają się. „Wtedy odszedł od Niej anioł” – czytamy w scenie zwiastowania Maryi. Dlaczego odszedł anioł od Maryi? Ponieważ Ona miała już Boga w sercu – Jezusa. Anioł już był niepotrzebny.
I właśnie to jest ważne, że tacy znaczący ludzie w naszym życiu, mają nam pokazać Boga
i odejść, a my mamy już podążać za Bogiem.
Brak zgody na własne życie, zwłaszcza zranienia
Czwarta kwestia, kolejny sposób krzyżowania Bożej miłości w nas - to brak zgody na zranienia z przeszłości, jakieś krzywdy, których nie możemy zapomnieć. Możemy żyć wtedy w ciągłym nieprzebaczeniu, rozżaleniu, poczuciu krzywdy. Możemy dokarmiać swoje pretensje, żale, rozdrapywać rany i pogrążać się w coraz większym smutku, rozgoryczeniu i samotności. Ludzie nas mogą już nie rozumieć, jak można przez tyle lat nie pozwolić ranom się zabliźnić. Może się też zdarzyć tak, że wypieram tę prawdę, że ktoś mnie skrzywdził, zawiódł, bardzo zranił i pojawiają się depresje, nerwice, nienawiść, takie udawanie, że nie było czegoś, co było trudne. I tak sobie myślę, że ja taki biedny, zraniony, nie jestem godzien miłości, że Bóg mnie nie pokocha takiego. Tymczasem Jezus przyszedł właśnie do tych, którzy się źle mają. Te rany, krzywdy, które mam, które są moim doświadczeniem – paradoksalnie są właśnie miejscem, gdzie mnie Bóg kocha, są najlepszym miejscem, by doświadczać Bożej obecności i miłości. Jesteśmy podobni do Jezusa nie w tym, że jesteśmy tacy wspaniali, mądrzy, mamy tyle cnót, bo tak nie jest. Ale jesteśmy kochani przez Boga dlatego, że jesteśmy do Niego podobni w cierpieniu, zranieniu, krzyżowaniu, biczowaniu, biciu, opluciu, kopaniu. Bóg nas kocha na tym poziomie najbardziej. Nie musimy więc wyrzucać tej krzywdy, udawać, że jej nie było. Mamy na nią się zgodzić, czyli przebaczyć, mamy ją zaakceptować, czyli uznać za część mojej historii, do której zaproszę Bożą miłość. Wtedy Boża miłość uczyni z mojej historii historię zbawienia, świętą historię, historię miłości.
Geometria miłości
Pojawia się więc pytanie, jak mamy kochać? Święta Jadwiga modląc się przed czarnym wawelskim krzyżem, pytała Jezusa, co ma czynić? I słyszała w sercu odpowiedź: „czyń, co widzisz!” To jest wzór, to jest miara i sposób miłości, do której zachęca nas i posyła Jezus – naśladuj Moją Miłość Ukrzyżowaną. To Krzyż Jezusa, który jest uobecniany podczas każdej Eucharystii, jest najlepszą szkołą i doświadczeniem miłości, z jakiej mamy czerpać, i jaką mamy świadczyć. Święty Paweł napisze, byśmy poznawali szerokość, głębokość, wysokość i długość Bożej miłości, którą zostaliśmy napełnieni. Jest to swoista geometria miłości. Spróbujmy krótko rozważyć te poszczególne wymiary miłości niejako wpisane w Eucharystię.
Szerokość miłości
Pierwszy wymiar Bożej geometrii miłości, którego mamy doświadczać i się uczyć jest niejako wpisany w obrzędy wstępne Mszy świętej. Możemy ten wymiar – za Janem Pawłem II – nazwać: „litość nad tym, który przegrał w walce” (hebr. hamal). Tak Bóg nas kocha. Na początku Mszy świętej przychodzę i mówię: Panie Boże, popatrz jak ja wyglądam. Walczę o miłość i nie umiem kochać. Szata mojej miłości jest podarta i brudna. Wtedy mówię: Panie, zmiłuj się nade mną. Z-miłuj się, czyli z - miłością przyjdź. Jezus lituje się nade mną, rozkłada swoje szerokie, miłujące ramiona, przytula mnie (to jest ta szerokość Bożej miłości), przebacza i mówi: ogarniam cię Moją, litująca się nad tobą, miłością. Wiem, że chcesz kochać i być kochany, ale ci nie wychodzi. Zaczynaj od nowa, Ja ci pomogę. A potem idź, i ty też tak kochaj, jak zostałeś pokochany – dawaj innym szansę.
Głębokość miłości
Drugi wymiar Bożej miłości wpisany jest w liturgię słowa Mszy świętej. Jest to niejako głębokość Bożej miłości. Nazwiemy ten rodzaj miłości – za Janem Pawłem II – „miłością matki, która kocha wciąż inaczej” (hebr. rahamim). Słowo Boże wciąż nas też inaczej kocha. Dzisiaj tu wygłoszone inaczej dociera do każdej i każdego z was. Słowo Boże, które zawsze jest słowem miłości, najgłębiej rozpoznaje, czego dzisiaj – tu i teraz, gdy je słuchamy – najbardziej konkretnie potrzebujemy. Jedni potrzebują pocieszenia, inni skarcenia, jeszcze inni zachęty. Ktoś oczekuje wsparcia, ktoś inny pouczenia. Tak działa słowo Boże. Ono, będąc przejawem macierzyńskiej miłości Boga, kocha nas wciąż inaczej, dostosowując się do naszych potrzeb. Tak przecież kocha matka – wciąż dostosowuje się do wieku czy sytuacji dziecka. Inaczej kocha dziecko, które jest pod jej sercem, inaczej gdy jest niemowlęciem, jeszcze inaczej, gdy jest nastolatkiem czy jest już dorosłe i ma już swoją rodzinę. Matka kocha inaczej dziecko chore, inaczej zdrowe, inaczej opiekuje się w smutku, inaczej, gdy dziecko jest szczęśliwe. Wciąż ta sama matczyna miłość, ale nie taka sama. My zaś tak często ciągle kochamy tak samo i dziwimy się, że to nie działa. A Bóg dostosowuje miłość do okoliczności, sytuacji i osób. Miłość Boża jest mądra. Tak jej doświadczajmy i tak uczmy się też kochać – mądrze, kreatywnie.
Wysokość miłości
Trzeci wymiar Bożej miłości, który przychodzi niejako z wysoka, prosto z nieba, wpisany jest w samą liturgię Eucharystii. Jest to „miłość wierna samej sobie” (hebr. hesed). Bóg wierny samemu sobie – kocha, chociaż ja nie kocham. Tak kocha, że nawet jeśli ja odchodzę, On mówi: Ja zostaję wierny. To jest ta wysokość Bożej miłości – wierność. Dzisiaj tak nie umiemy kochać. Dzisiaj jest modna „miłość” na chwilę, na krótki czas. Piosenkarka śpiewa, a my to bezwiednie wchłaniamy w swój umysł i sumienie: „Znów się zepsułeś i wiem, co zrobię, zamienię cię na lepszy model”. Taką kulturą się nasączamy, a potem tak czynimy. Zmieniamy przyjaciół, żony, mężów… Odchodzimy także od samego Boga… Nie umiemy być wierni w miłości… Na Eucharystii możemy doświadczyć wiernej miłości Boga. On zawsze przyjdzie na ołtarz pod postacią chleba i wina, po przeistoczeniu. Zawsze. Nawet, kiedy my wierni nie jesteśmy, kiedy my o Nim zapominamy. Taki jest nasz Bóg, taka jest Jego miłość. Przyjmujmy ją i doświadczajmy na Eucharystii, a później tak kochajmy naszych bliźnich.
Długość miłości
Obrzędy zakończenia Mszy świętej zapraszają nas niejako w czwarty wymiar Bożej miłości – pokazują jej długość. Możemy ją nazwać – za Janem Pawłem II - „miłością czułą, delikatną” (hebr. hus). Przyjmując na Eucharystii podczas Komunii świętej Ciało Chrystusa, stajemy się jeszcze bardziej Ciałem Chrystusa – jak powie św. Augustyn. I tak właśnie, jako Ciało Chrystusa mamy iść i kochać ten świat, tak bardzo spragniony Bożej miłości. Jan Paweł II nazwie Kościół – Ciało Chrystusa „sakramentem delikatności i czułości Boga”. W ten sposób mamy kochać świat i ludzi. Tak, jak nauczyliśmy się wcześniej – miłością szeroką, głęboką i z wysoka – ale także miłością delikatną i czułą. Dzisiaj w relacjach międzyludzkich jest dużo przemocy, brutalności. Nie jesteśmy delikatni w słowach, gestach, postawach. Bóg nas uczy miłości delikatnej – idźcie, i kochajcie tak, jak zostaliście pokochani przeze Mnie. Tak, jak delikatnie przyjmujecie Mnie do swych serc w Komunii świętej, by nie znieważyć czci małej Hostii, tak samo przyjmujcie i kochajcie ludzi. „Horyzont miłości jest bez granic – jest nim cały świat” – powie papież Benedykt XVI. Taka jest długość Bożej miłości. Na koniec Eucharystii Jezus mówi: Idźcie, bo Ja chcę kochać cały świat i wy jesteście Mi potrzebni ze swoją miłością innym. Cicho, spokojnie, przy adoracji, przy pracy, w ciszy - Wasza miłość może dotrzeć w najdalsze krańce świata.
EKG jest konieczne, by miłość była podobna do Miłości
Pan Bóg zaryzykował i powiedział, że chce nas pociągnąć do siebie więzami miłości, więzami ludzkimi. My wiemy jak ludzie kochają, bo my wiemy, jak my kochamy. Ta miłość czasem dziwnie wygląda. Kiedyś mój siostrzeniec mówi: ,,wujek zagrajmy w szachy’’. Mówię: ,,dobrze przygotuj wszystko na szachownicy’’. Przychodzę, a on przygotował wszystko do gry w warcaby. Mówię: ,,Filip, mieliśmy grać w szachy’’. A on mówi: ,,no, przygotowałem wszystko do gry w szachy’’. ,,Ty przygotowałeś grę w warcaby, nie w szachy. Kto cię uczył grać w szachy - zapytałem?’’. ,,Koledzy w klasie”. To była 5 klasa... Nauczyli go grać w warcaby myśląc, że go uczą grać w szachy. Mówię: ,,Filip to jest podobna gra, ale szachy to jest gra trudniejsza. Na tej samej szachownicy, ale wymaga więcej myślenia, więcej reguł’’. Nam się często wydaje, że my wiemy czym jest miłość, bo tak nas nauczono. Ale dopiero w konfrontacji z prawdziwą miłością możemy zobaczyć, że często ta miłość jest bardzo poraniona, bardzo chora. Dlatego konieczny jest regularny rachunek sumienia i regularne przyglądanie się naszej miłości, naszemu sercu - osobistemu i temu wspólnotowemu - w świetle Bożego słowa i Eucharystii. Konieczne jest okresowe EKG.
Ks. Artur Ważny
Modlitwa o beatyfikację
Założycielki Straży Honorowej
siostry Marii od Najświętszego
Serca Bernaud
Prośby i podziękowania
skierowane do Bożego Serca za wstawiennictwem Założycielki
Straży Honorowej NSPJ