Przygotowanie do Eucharystii

ks. Sz. Fedorowicz

(Autoryzowany tekst konferencji wygłoszonej na Jasnej Górze 15 czerwca 2013 r.)

Msza święta, do której mamy się teraz przygotować, jest dla nas wszystkich doświadczeniem bardzo bliskim. Uczestniczymy w niej często, przynajmniej raz w tygodniu, niektórzy częściej. Są i tacy, którzy robią to codziennie. Trudno sobie wyobrazić osobę, która przychodzi na Mszę świętą codziennie albo prawie codziennie i nie zastanawia się nad tym, czy jest do niej przygotowana. Dlatego jestem pewien, że wszyscy jak tu jesteśmy, w jakiś sposób do każdej Mszy świętej się przygotowujemy. Nawet jeżeli nie robimy tego z nadzwyczajnym skupieniem i uwagą, to przyzwyczajenie powoduje, że potrafimy uczestniczyć w niej od początku z właściwą dyspozycją. Msza święta jest dla nas w związku z tym czymś zupełnie oczywistym, jest momentem naturalnym w naszym życiu, gdyż jesteśmy chrześcijanami i to bardzo zaangażowanymi. To bardzo dobrze, ale wiemy również, iż bywa tak, że codzienność, takie oswojenie z czymś, takie obycie, mogą doprowadzić do znużenia, wręcz znudzenia. Na pewno spotkaliśmy osoby, które twierdzą, że się na Mszy świętej nudzą, bo zawsze widzą i słyszą to samo. To jest ludzkie odczucie i nie trzeba się jemu dziwić, ale należy starać się je przezwyciężać, co zresztą wcale nie jest proste. Jeżeli ktoś wpadnie w rutynę, wydobyć się z niej nie będzie mu tak łatwo. Wtedy, jeżeli człowiek sobie uświadomi, że jest właśnie w takim stanie, może się zacząć niepokoić, mieć wyrzuty sumienia, że może we Mszy świętej źle uczestniczy, nie jest w odpowiedniej dyspozycji, nie jest dobrze przygotowany, a nie wie co zrobić, żeby było lepiej. Niektórzy mogą żywić przekonanie, że popełniają jakieś poważniejsze grzechy z powodu zaniedbań, które mogą sobie zarzucić, z powodu rozproszeń, które przecież są czymś zwyczajnym; może nawet są i tacy, którzy będą wyrzucać sobie obojętność, niewierność, albo wręcz postawę taką, jaką przyjmują uczestnicy jakiego bądź spektaklu.

Bywa też inaczej: człowiek we Mszy świętej uczestniczy w sposób niezwykle zaangażowany, z niezwykłym skupieniem, odczuwa podniosły nastrój, który udziela się jego duszy, czuje się zachwycony, jakby porwany do nieba. Tak niewątpliwie może być, mamy wtedy do czynienia z działaniem Bożej łaski, ale – jak wiemy z doświadczenia – takie sytuacje zdarzają się raczej rzadko. Musimy więc zadać sobie pytanie: dlaczego Pan Bóg udziela nam takich łask tak rzadko? Mądrość Boża prowadzi nas w ten sposób, abyśmy nie myśleli, że tego rodzaju łaska przychodzi łatwo, bez wysiłku z naszej strony, bo wtedy popadlibyśmy w jeszcze większą rutynę, przestalibyśmy tego rodzaju łaskę cenić, gdybyśmy jej często doznawali. Dostrzeżemy w tym niezwykłą Bożą pedagogię, ale pod jednym warunkiem: że będziemy mieć wiarę, że będziemy wierzyć, że jednak uczestniczymy w czymś niezwykłym, co Kościół nazywa Mszą świętą.

W centrum stoi wiara – jeśli nam jej zabraknie, to wszystkie te doświadczenia albo przestaną mieć dla nas jakiekolwiek znaczenie, albo ich nie dostrzeżemy. I w przypadku doświadczeń pozytywnych – zlekceważymy je lub w przypadku tych negatywnych – zniechęcimy się. Zatem z naszej strony potrzebny jest jakiś wysiłek: wysiłek wiary. Zawsze będzie on wysoce nieproporcjonalny w stosunku do tego, co uczyni dla nas Pan Bóg, ale On oczekuje od nas gotowości, przygotowania, by łaską swoją dopełnić reszty.

Jest rzeczą ważną, abyśmy starali się uczestniczyć we Mszy św. świadomie i z zaangażowaniem. To przyniesie owoce. Ale pojawia się jeszcze jedno zagadnienie: przecież Eucharystia to jest wielka tajemnica wiary. Jak poradzić sobie z uczestnictwem w tajemnicy, której nie możemy zrozumieć? Przecież ona nigdy nie przestanie być tajemnicą, dlatego też zawsze będziemy potrzebowali mocnej wiary. Dotykając samego sedna: musimy wierzyć, że chleb i wino przyniesione na ołtarz stają się Ciałem i Krwią Chrystusa; to jest samo jądro Eucharystii, w to musimy wierzyć, o wiarę w tę tajemnicę musimy stale się modlić i stale się o nią troszczyć. Jeżeli ją stracimy – wszystko inne nie będzie miało sensu. I tutaj pojawia się poważny kłopot: co zrobić z naszym nieszczęśliwym umysłem, skoro stajemy przed prawdą wiary? Umysł nie potrafi jej objąć! Jak mamy mu przedstawić, że zwyczajny chleb staje się Ciałem Chrystusa, że zwyczajne wino staje się Krwią Chrystusa? Jak umysł ma sobie z tym poradzić? Nie poradzi sobie, gdyż są to rzeczy całkowicie niepojęte. W takim razie po co ja tu stoję? A jednak.

Różne elementy i szczegóły tej niepojętej w istocie tajemnicy, możemy poznać i to, co jest możliwe do poznania, pomaga nam w pojmowaniu tego, co jest niepoznawalne. Doświadczamy wówczas niezwykłego umocnienia wiary i wzrasta jakość naszego uczestnictwa we Mszy świętej, tworzy się przestrzeń, w której łaska Boża może działać. Jakie to elementy i szczegóły możemy poznawać? Najpierw wstępna uwaga: Jezus Chrystus dokonał eucharystycznej przemiany w bardzo konkretnym kontekście religijnym i kulturowym. Wiemy gdzie i kiedy to się stało: w Wieczerniku, około 2000 lat temu, na ziemi Izraela, gdzie Jezus jako człowiek przyszedł na świat i gdzie powołał uczniów; w narodzie, którego historia naznaczona była nieustannymi interwencjami Bożymi, działaniami samego Boga, które ten naród dostrzegał, opisywał i zapamiętywał. A Jezus wypełnił swoje fundamentalne dzieło w tym samym nurcie religijnym i kulturowym. Dlatego też dla uczestników Ostatniej Wieczerzy było zrozumiałe. Oni znali cały ten jego kontekst. I to wystarczyło im, aby mogli przez to, co poznali, dotrzeć do tego, co niepoznawalne. Poznanie jednak nie od razu stało się ich udziałem. Dopiero pod wpływem otrzymanego później Ducha Świętego do końca się wypełniło. A więc co my powinniśmy robić, aby jak oni docierać do tajemnicy?

Musimy starać się zgłębić ów kontekst, roztrząsać zamysł Chrystusowy, poznawać historię Narodu Wybranego, który został przygotowany do przyjęcia tak niezwykłej tajemnicy. Minęło wiele czasu od tamtego wydarzenia; żyjemy dzisiaj w zupełnie innym świecie, nie potrafimy zrozumieć języka ówczesnych Izraelitów, gdyż posługiwali się pojęciami nam obcymi, nie mówiąc już o przedmiotach, których używali, gdyż postęp techniczny wyeliminował dawne prymitywne narzędzia. Na szczęście pozostało to, co najważniejsze. Dla uczniów Chrystusa wydarzenie z Wieczernika, czyli Eucharystia, było zwieńczeniem rozwijającego się objawienia. Natomiast musimy wejść w ten sam nurt, jakby odnaleźć go dla siebie i uważać, ażeby nie wypłynąć na mieliznę. A po nas przyjdą inni, którzy również wejdą w ten sam nurt i będą kontynuować swoje życie wiary.

Wyobraźmy sobie teraz górę Synaj, na którą wszedł Mojżesz i na której otrzymał od Boga tablice 10 przykazań: stały się one dla Narodu Wybranego symbolem przymierza: Bóg zawarł z ludem przymierze, którego treść Mojżesz zapisał na kamiennych tablicach. Żeby przymierze miało moc zobowiązującą – muszą zaakceptować je obie strony. Więc Mojżesz przedkładał ludowi to, co usłyszał od Boga i pytał, czy akceptują. Lud gromko odpowiedział: tak. Teraz trzeba było na tym dokumencie przyłożyć pieczęć. W jaki sposób? Otóż składano ofiarę ze zwierząt i ich rozlana krew służyła jako pieczęć. Mojżesz wziął jedną część krwi zabitych zwierząt i skropił nią lud, a drugą częścią krwi skropił ołtarz, na którym złożono zwierzęta w ofierze dla Boga. W ten sposób ta sama krew dotknęła obie strony przymierza. Dla nas taki sposób postępowania jest zupełnie niezrozumiały, obecnie zawieramy umowy zupełnie inaczej. Jednak w taki oto sposób Bóg wybrał sobie naród, który zobowiązał się wobec Niego do przestrzegania przykazań.

Mijają wieki i spoglądamy na drugą górę: Golgotę. Na tej górze Jezus Chrystus w Wielki Piątek również zawarł przymierze – nowe przymierze z nowym ludem Bożym, który również zostaje skropiony krwią tego przymierza. Jezus wykorzystał starotestamentowy obraz zdarzenia pod Synajem, do przekazania prawdy o nowym przymierzu, które zawarł z nowym ludem Bożym. To jest doskonałe przymierze wieczne, dlatego nie będzie potrzeba już żadnego innego, albowiem to sam Syn Boży własną krwią pieczętował to przymierze. Ale jakżeż inaczej ono wygląda! Abyśmy mogli mieć uczestnictwo w darze nowego przymierza – bo przecież nie jesteśmy w stanie cofnąć się w czasie 2000 lat – Jezus ustanowił pewien ryt, który ma moc zaaplikować owoce tego przymierza, wysłużone nam poprzez Jego śmierć na krzyżu. W związku z tym dzień wcześniej zaprosił uczniów do Wieczernika, podał im do spożycia chleb i wino, twierdząc, że jest Jego Ciałem i Krwią. Uczniowie mieli prawo nie rozumieć, o co Jezusowi chodzi, ale mieli wiarę, by zaakceptować to co powiedział i uczynił Jezus, nie zadając żadnych dodatkowych pytań – skoro Mistrz tak mówi, to znaczy, że tak jest. I wtedy Jezus wypowiada bardzo ważne słowa: „to czyńcie na Moją pamiątkę”. Uczniowie zrozumieli polecenie i od chwili umocnienia Duchem Świętym ryt ten nieustannie sprawowali. Pojęli, że w tym tajemniczym znaku, w tajemnicy Chleba i Wina, zawarta jest prawda o Chrystusowym przymierzu, które – by mogło być zaaplikowane nam – zostało przedłużone w celebracji eucharystycznej. W jej to bowiem ramach otrzymujemy do spożywania chleb i wino, które stały się Ciałem i Krwią Chrystusa. Na tym polega nowe przymierze: Chrystus przelewa swoją krew i wydaje swoje Ciało za nas, a do nas mówi: „Bierzcie i jedzcie”, „Bierzcie i pijcie”. W zewnętrznej formie Mszy świętej ukryta jest więc prawda o naszym odkupieniu dokonanym przez Jezusa Chrystusa; dlatego też stojąc przy ołtarzu mamy prawo czuć się jak w Wieczerniku i zarazem czuć się tak jak ci, którzy stali na Golgocie pod Krzyżem, bo tajemnica zarówno jednego, jak i drugiego jest aktualnie obecna na ołtarzu.

Wprowadzę do naszych rozważań pewien termin, który dla nas jest niezrozumiały i obcy, ale był czymś oczywistym w kulturze Izraela. Gdy Izraelici przeżywali doroczną paschę z całym bogatym i rozbudowanym obrzędem, czynili to w taki sposób, że mieli pełne przekonanie uczestniczenia w przeżywanych wspomnieniem wydarzeniach, które były udziałem ich praojców. Oni nie tylko naśladowali pewne ich gesty i czynności, ale dosłownie uczestniczyli w tamtych wydarzeniach, przełamując jakby barierę czasu. Mieli na to swoje określenie, które po grecku brzmi anamnesis, anamneza. Tłumaczymy je zwrotem „wspomnienie uobecniające”. Chodzi tu o takie wspomnienie, które nie tylko przywołuje przeszłość, ale czyni obecnym to, co wspominamy. Nasz umysł jest wobec czegoś takiego bezradny, ale nie był bezradny umysł Żydów, którzy dokładnie wiedzieli, o co chodzi. Dlatego też pierwsi uczniowie, którzy byli z Żydów z łatwością zaakceptowali prawdę Mszy świętej, bo nie było dla nich problemem dostrzec we Mszy świętej uobecnienie tego, co się stało w Wieczerniku, i na Golgocie. Jeżeli będziemy mieli coraz większą świadomość właśnie tego, jeżeli będziemy Mszę świętą uważali za wspomnienie uobecniające wielkie dzieła Boże, będziemy zawsze czuli się wewnętrznie poruszeni. Wtedy nasze uczestnictwo stawać się będzie coraz pełniejsze, gdyż właśnie to, co jest uobecniane, jest najgłębszą istotą Eucharystii: ofiara Jezusa Chrystusa celebrowana z Jego własnej woli i Jego rozporządzenia. Dlatego nasz sakrament jest takim wyjątkowym znakiem, który sprawia to, co oznacza.

Żyjemy w świecie niezliczonych znaków, czasem się w nich gubimy. Jedynym rodzajem znaków zupełnie niepowtarzalnych są sakramenty, ponieważ one nie tylko coś oznaczają, ale sprawiają to, co oznaczają, są znakami dynamicznymi. Jeżeli gest polania wodą chrzcielną oznacza obmycie, to równocześnie sprawia to, co oznacza, czyli dokonuje tego obmycia – duchowego oczywiście. Tak samo jest z Eucharystią, dlatego konsekrowane chleb i wino są Ciałem i Krwią naszego Pana.

Dokonajmy teraz znowu pewnego przeskoku chronologicznego, ażeby lepiej uzmysłowić sobie, jak dalece uczniowie byli przygotowani na to, co Jezus uczynił w Wieczerniku. W Starym Testamencie, który jest jednym wielkim proroctwem, wskazującym na osobę Jezusa Chrystusa, odnajdujemy też bardziej szczegółowe zapowiedzi, dotyczące konkretnych rzeczywistości. Są wśród nich zapowiedzi Eucharystii. My to wiemy, ale uczniowie jeszcze tego nie wiedzieli. Wśród proroctw wskazujących na przyszłą Eucharystię jest gest kapłana Melchizedecha. Księga Rodzaju informuje o tym w dwóch zdaniach. I właściwie prawie nic o nim nie wiemy. Autor Listu do Hebrajczyków pisze: „bez ojca, bez matki, bez rodowodu”. Dla Izraelitów ktoś, kto nie miał rodowodu nic nie znaczył, ale w przypadku Melchizedecha chodzi o coś zupełnie innego: on jest figurą, zapowiedzią jedynego, Najwyższego Kapłana naszego Boga, jakim jest Jezus Chrystus. Melchizedech wychodzi naprzeciw powracającego ze zwycięskiej bitwy Abrahama i ofiaruje mu chleb i wino. Nie jakieś nadzwyczajne dary, bogactwa, tylko chleb i wino. Nie wiadomo dlaczego, ale na tym polega tajemnica proroctwa: w tamtym kontekście nie wiadomo, dlaczego chleb i wino, ale my wiemy już dlaczego. I tak jak Melchizedech złożył w ofierze chleb i wino, tak Jezus Chrystus złożył samego siebie pod postaciami chleba i wina. A więc w geście Chrystusa zauważamy wyraźne nawiązanie do gestu Melchizedecha. Jeżeli uczniowie o nim wiedzieli, to doskonale zrozumieli tę analogię. Tylko jest to już inny – wyższy poziom objawienia. Zauważmy, że w tym przypadku znaki chleba i wina zapowiadają przyszły sakrament.

W Piśmie świętym spostrzegamy pewien schemat: pierwszym poziomem objawienia jest proroctwo Starego Testamentu – proroctwo, które zostaje zrealizowane w Nowym Testamencie, w życiu i dziele Chrystusa – i to jest drugi poziom objawienia. Ale Jezus zanim odejdzie z tego świata, proroctwo to i jego spełnienie zawrze w tajemniczy sposób w sakramentach – znakach, dzięki którym mamy dostęp do duchowych bogactw, które nam dał. To jest poziom trzeci. Lecz to jeszcze nie koniec, gdyż sakrament jest tylko zadatkiem tego, co mamy otrzymać w wieczności w całej pełni. I to będzie ostatni poziom. Msza św. jest realnym uczestnictwem w ofierze Chrystusa, realnym przyswajaniem sobie owoców odkupienia. Wiemy jednak dobrze, że póki żyjemy na tej ziemi, konsekwencje grzechów na nas ciążą, mimo najbardziej świętego życia, ponieważ pełnia łaski, daru Bożego, zbawienia, będzie dostępna dla nas dopiero w wieczności. Jeżeli dostrzeżemy ten schemat, uczestnictwo we Mszy św. będzie dla nas stopniowym wchodzeniem do nieba. Ponieważ ofiara Jezusa Chrystusa, Jego dzieło, wymykają się czasowi i przestrzeni, dlatego trwa wiecznie sakramentalnie uobecniona w każdej Mszy św. Trwanie zaś wieczne ma miejsce w tej przestrzeni, którą nazywamy niebem. Jeżeli więc przystępujemy do ołtarza, do Komunii świętej, to przystępujemy do otwartych wrót nieba.

Jakie oszałamiające perspektywy otwierają się przed naszym umysłem, kiedy sobie to wszystko uświadomimy! Dlatego nie dziwię się osobom, które drżą z przejęcia, kiedy przystępują do Komunii świętej.

Aby nie być gołosłownym w kwestii nieba – spróbuję tę prawdę przybliżyć w sposób bardziej przyswajalny. Otóż według Apokalipsy św. Jana liturgia sprawowana na ziemi jest obrazem liturgii niebieskiej. Jak możemy się o tym przekonać? Otóż zauważmy, że na początku Mszy świętej śpiewamy hymn Chwała na wysokości Bogu. Pamiętamy dobrze, że pierwsze jego słowa wypowiadali aniołowie, gdy w Betlejem ukazali się pasterzom. Nieco później słyszymy słowa: „w górę serca” – to wezwanie, byśmy się duchowo wznieśli wyżej niż ci aniołowie, którzy już odśpiewali swój hymn chwały. Zaraz potem następuje śpiew Święty, święty, święty Pan Bóg zastępów. Kto czytał Księgę Izajasza wie, że jest to fragment śpiewu, który wykonują przed tronem Bożym najważniejsze chóry anielskie – Cherubini i Serafini.

Tak więc dynamika Mszy świętej przeprowadza nas poprzez poszczególne chóry anielskie, doprowadza do najwyższego ich szeregu i prowadzi jeszcze dalej, gdzie aniołowie nie są już potrzebni – tam gdzie jest już sam Bóg, który daje się nam w Chlebie i Winie. Razem z tymi aniołami wzlatujemy niejako coraz wyżej, można powiedzieć, stosując metaforę, że to one same wynoszą nas na swych skrzydłach przed tron Boży. „ Żaden z wojska anielskiego nie dostąpi nigdy tego, czego człowiek dostępuje, gdy Krew, Ciało Twe przyjmuje”. Śpiewajmy to świadomie i mądrze. Chodzi zatem o to, by mieć taką wewnętrzną dyspozycję, jaką mają aniołowie, którzy wychwalają, adorują, wielbią, śpiewają, radują się, ujawniają świętą bojaźń, która nie jest żadnym lękiem, lecz świętym, dobrym onieśmieleniem, którego i my doświadczamy, uzmysławiając sobie obecność dobrego Boga.
Msza święta jest więc aktem, który dokonuje się w pełnym niebie, ono nas ogarnia, a my duchowo do niego przenikamy. Msza święta się skończy i musimy pozostać tu na ziemi. Jednak już wiemy, którędy do tego nieba się dostać. Jak w związku z tym przeżywać Mszę świętą? Mieć świadomość, że ołtarz jest stołem Wieczernika i wzgórzem Golgoty, że na ołtarzu Chrystus dokonuje tego, czego dokonał podczas Ostatniej Wieczerzy – ofiaruje samego siebie, na tym ołtarzu stoi Krzyż, z którego Przenajświętsza Krew spływa do kielicha. Tutaj Chrystus jest żywy, bo zmartwychwstał. Dlatego ten ołtarz jest również niebem.

Wielu z nas zapewne słyszało o takich ludziach, którzy przez dziesiątki lat byli oddaleni od stołu Pańskiego nie z własnej winy; ile duchowych cierpień przebyli i jaką niebywałą radość przeżywali, dla nas trudną do zrozumienia, kiedy wreszcie mogli do tego stołu podejść. Abyśmy mogli z dostępności Eucharystii w pełni korzystać na tyle, na ile jest to możliwe tu na ziemi, trzeba postawić postulat jakiejś z naszej strony adekwatności, to znaczy, że musimy umieć się do Mszy świętej przygotować. Zewnętrznym tego znakiem jest ubranie – odświętna szata; w dzisiejszych czasach ciało zostało przewartościowane i w związku z tym bywa poniewierane, bardzo łatwo więc o profanowanie nie tylko tego ciała, ale również świętego Ciała Jezusa. Warto też pamiętać o tym, że skoro tu zawsze jest żywy Jezus, to czas Mszy świętej jest czasem spotkania z Nim. Rzeczywistość spotkania jest nam dobrze znana: ciągle się z kimś spotykamy, mam tu na myśli oczywiście spotkania o charakterze pozytywnym, z których jakąś wynosimy radość; spotkanie z Jezusem musi być więc tego rodzaju przeżyciem. Musi być ono radosne, a nieraz mamy wrażenie, że uczestnicy naszych parafialnych Mszy świętych są po prostu smutni, znużeni. Jak to możliwe – być znudzonym wobec takich rzeczywistości? Jedyne wytłumaczenie: nieświadomość, za którą może stać, niestety, brak odpowiedniej wiary.

Wreszcie trzeba mieć świadomość obdarowania. Msza święta to nie jest wydarzenie teatralne: przychodzimy, oglądamy, oklaskujemy i wychodzimy. Msza jest wydarzeniem, w którym zostajemy realnie obdarowani bogactwem Bożej łaski, z którą nic innego równać się nie może. Jak ktoś wie, jaki dar otrzymuje, to wszystko inne przestaje być dla niego ważne; w dzisiejszym zmaterializowanym świecie trzeba to ciągle powtarzać. W końcu należy mieć świadomość zobowiązania, rozesłania, misji. „Idźcie!” Ale nie zadowoleni, żeście do własnego trzosa zapakowali dar tu otrzymany, lecz z tym bogactwem idźcie w świat, dzielcie się nim z innymi i bądźcie Jego świadkami; to czasem jest trudne, ale trzeba to czynić. Jestem absolutnie przekonany, że Wy – Członkowie Straży Honorowej Najświętszego Serca Pana Jezusa – to robicie, nie trzeba więc Was do tego przekonywać, ale miejcie tego głęboką świadomość i zarażajcie nią innych.

Rozumieć znaki. Zrozumiemy je, jeżeli będziemy sięgać po Pismo święte, bo wszystkie znaki święte mają tam swój początek, swoje uzasadnienie i wyjaśnienie. Ileż jest wokół nas znaków w liturgii, w kościele, których nie rozumiemy, a powinniśmy je poznawać, zgłębiać ich sens, by lepiej i dojrzałej przeżywać wiarę, dostrzegać to, co niewidzialne poprzez to, co widzialne; wtedy wiara nasza będzie wzrastać.

 
ks. dr hab. Szymon Jackowski-Fedorowicz 
 
 
 

Wróć

Modlitwa o beatyfikację

Założycielki Straży Honorowej
siostry Marii od Najświętszego
Serca Bernaud
 

 
tekst modlitwy

Prośby i podziękowania

skierowane do Bożego Serca za wstawiennictwem Założycielki
Straży Honorowej NSPJ

 
 
prześlij